fbpx

Świąteczna aura

To był naprawdę ładny, zimowy wieczór. Niebo było czyste, powietrze zimne, szalejący przez cały dzień wiatr wreszcie ucichł, a śnieg, który spadł przed niespełna godziną wciąż wyglądał świeżo i skrzył się wspaniale. Wszędzie dookoła migotały kolorowe lampki, na placu znajdującym się przed ratuszem wystawiono choinkę, rozpoczął się świąteczny jarmark. Dzieci śmiały się biegając od atrakcji do atrakcji, dorośli gnali przed siebie sprawdzając co i za ile można kupić, pary spoglądały sobie z uwielbieniem w oczy. Alicja przyglądała się temu wszystkiemu z cieniem uśmiechu błąkającym się na ustach, gdy czekała na zamówioną przy niewielkim stoisku kawę na wynos.

– Sama w taki piękny wieczór? – Usłyszała męski głos tuż obok.

Odwróciła się i spojrzała prosto w piwne oczy stojącego obok bruneta. Nie znała go, on jej też nie. Nawyki wzięły górę. Błyskawicznie sprawdziła otaczającą go aurę upewniając się, że nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Nie stanowił. Był nią zwyczajnie zainteresowany. Uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym odpowiedziała:

– A ty? Nikt na ciebie nie czeka?

Zaśmiał się cicho, po czym zapytał:

– Co powiesz na to, abyśmy przeszli się razem po okolicy pijąc nasze kawy w miłej atmosferze?

Pokręciła lekko głową, ale nim zdołała otworzyć usta on dodał błyskawicznie:

– Podobno w tym czasie nie powinno się być samemu. No i naprawdę mam ochotę zobaczyć, co jest na tych straganach, ale głupio mi chodzić tak z kubkiem kawy bez towarzystwa.

– W samotności nie ma nic złego, jeśli czujesz się dobrze we własnym towarzystwie. – Zapewniła płacąc za swój gorący napój.

– Oczywiście, że nie ma. Ale czy jest coś złego w towarzystwie, gdy z głośników płyną kolędy, a wszyscy dookoła mówią o tym, jak nikt nie powinien być teraz sam?

Wiedźma wzruszyła ramionami unosząc przy tym lekko brwi.

– Nie znamy się.

– Więc się poznajmy. Na imię mi Janek, a tobie? – Przedstawił się wyciągając w jej kierunku dłoń.

Westchnęła cicho, ale przysunęła wolną rękę do ust, zębami złapała skrawek rękawiczki, zdjęła ją i odwzajemniła gest.

– Alicja – odpowiedziała.

– Jak bohaterka mojej ulubionej bajki z czasów dzieciństwa. To co tu robisz Alicjo? Bo chyba nie szukasz białego królika?

To było tanie. Tanie, a może raczej kiczowate, ale z drugiej strony, czy kiczowatym nie było wszystko, co ich teraz otaczało? Światełka, ozdoby, muzyka…

– Chyba zgubiłam się wracając z herbatki u Szalonego Kapelusznika.

Roześmiał się radośnie oferując swoje ramię. Zawahała się, a gdy tylko to dostrzegł, zapewnił pośpiesznie:

– To tylko, bym cię nie zgubił w tłumie. No i żeby nikt mi cię nie ukradł, gdy zaczniemy nasz mały spacer.

Już chciała na to odpowiedzieć coś wyjątkowo złośliwego, ale powstrzymała się, ujęła mężczyznę pod ramię i pozwoliła się prowadzić przez sunący powoli tłum. Nadchodziły święta. To nie był czas na cynizm, a przynajmniej tak jej zawsze mówiła Helena.

– Coś się stało? – spytał spoglądając na nią z ciekawością.

Zamrugała zaskoczona, gdy nagle dotarło do niej, że bezwiednie ścisnęła mu mocniej rękę.

– Chciałam spytać, od czego zaczniemy.

– A chcesz zacząć od czegoś konkretnego?

– Nie. Właściwie przyszłam tu tylko po kawę, więc…

– Więc zaczniemy od stoiska z ręcznie malowanymi bombkami, potem przejdziemy przez całą tamtą uliczkę i skręcimy w sekcję ozdób ze słomy. Mam nadzieję, że znudzą cię na tyle, że gdy wejdziemy w sektor słodkości, dasz się namówić na coś do przegryzienia, co tylko zaostrzy ci apetyt, gdy będziemy szli podziwiając lokalne rękodzieło. Wtedy skręcimy w kierunku części z jedzeniem i zaproszę cię na coś ciepłego, czego żadne z nas nie nazwie oczywiście kolacją, bo to takie zobowiązujące… Gdy już zjemy, kupię ci gorącą czekoladę do picia, a potem zaproponuję spacer po cudownie oświetlonym parku znajdującym się tuż za rogiem…

Roześmiała się. Uznała, że była to milsza reakcja, od ostentacyjnego parsknięcia.

– Całkiem złożony plan, jak na przypadkowe spotkanie.

– Improwizuję.

– Często to robisz?

– Tylko, gdy mi zależy, żeby druga osoba się uśmiechnęła.

Pokręciła głową pozwalając, by poprowadził ją zaplanowaną już trasą. W końcu z jednym miał rację. Nie było nic złego w odrobinie towarzystwa, a już szczególnie nie w tym okresie.

Szli powoli, rozmawiali na niezobowiązujące tematy. Nic osobistego, nic poważnego. Trochę o pogodzie, trochę o tradycjach, trochę o jedzeniu i nawet o zwierzętach. O różnorodności szopek, wadze utartych zwyczajów oraz frajdzie z ich naginania. O filmach i skrzypieniu śniegu pod ich butami. O wszystkim, co nie zdradzało absolutnie tego, kim są.

– …więc jeśli mam być szczery, to nigdy nie doczekałem z prezentami do pierwszego dnia świąt. Teraz, jak sobie o tym myślę, to trochę szkoda. To otwieranie pudełek w piżamach, z samego rana też miałoby swój urok.

– Jeśli tak uważasz, to nikt ci nie broni zacząć tak teraz robić.

– No coś ty. Teraz już jest na to za późno.

Upiła ostatni łyk kawy, po czym spytała:

– Przestałeś dostawać prezenty?

– Nie.

– No to nic straconego.

– Ale robiłem tak całe swoje dzieciństwo, więc nie mogę teraz tego zmienić.

– Dlaczego?

– Bo teraz to taka prywatna tradycja. Już nie chodzi o sam nastrój, a o wspomnienie lat, gdy nie miałem żadnych zobowiązań. Teraz jestem już w takim wieku, kiedy tęsknię za dzieciństwem.

– Jak każdy dorosły – odpowiedziała z rozbawieniem.

Udał zaskoczonego, a potem płynnie zmienił temat sprytnie manewrując tak, by znaleźli się tuż obok budki ze słodkościami.

– Pączuszka? Pierniczka? Babeczkę?

– Przezornie nie pytasz, czy coś chcę, ale co dokładnie. – Zauważyła.

Zrobił wyjątkowo nieszczerą, skruszoną minę, po czym wzruszył ramionami tłumacząc:

– Nie mogę dać ci szansy, żebyś mi odmówiła. Nie jestem aż tak dobry w improwizowaniu i nie wiem, czy wymyślę coś lepszego, od mojego pierwotnego planu. Poza tym jestem z niego naprawdę dumny i nie chciałbym z niego tak łatwo rezygnować.

Roześmiała się wybierając pierwszą rzecz, jaka wpadła jej w oko. Ucieszony szybko kupił dwie sztuki i jedną podał wiedźmie. Ruszyli dalej znów rozmawiając o niczym i wszystkim jednocześnie.

– …więc osobiście nie mogę mieć w sumie nikomu tego za złe, ale muszę przyznać, że nie potrafię się też z tym do końca zgodzić – mówił, choć oboje wiedzieli, że słowa nie mają ty większego znaczenia.

Słuchała go czasem wtrącając coś od siebie, czasem przytakując lub zaprzeczając, a czasem po prostu się śmiejąc. To było… przyjemne. Po prostu cieszyć się chwilą, nie dbać o nic, nie martwić, nie pamiętać… Nie dopuszczać do siebie wspomnień lepszych dni, które utraciła bezpowrotnie. Bo w gruncie rzeczy o to chodziło w tym świątecznym okresie, prawda? By przywołać uśmiech na usta, odsunąć od siebie na chwilę troski dnia codziennego, być miłym i życzliwym dla innych, skupić się na pozytywach.

– Dobra, to jest ten moment, kiedy zapraszam cię na coś ciepłego do zjedzenia. Oczywiście robię to pod pretekstem rozgrzania nas w ten mroźny wieczór i by uniknąć formułowania spraw w oczywisty sposób, czyli że zapraszam cię na kolację. To jak? Co zjemy?

Pokręciła głową nawet nie próbując odmawiać. Rozejrzała się dookoła, a potem wzruszyła bezradnie ramionami.

– Skoro zapraszasz, to wybierz. Ja zjem wszystko.

Otworzył szeroko oczy, uniósł wysoko brwi, a potem udał szok i niedowierzanie.

– To na tym świecie istnieją kobiety, które zjedzą wszystko?

– I takie, które nie będą ci podkradać frytek, choć zarzekały się, że ich wcale nie chcą.

– Jesteś aniołem? – spytał łapiąc ją za rękę.

– Nie powiedziałam, że to o mnie – odpowiedziała, na co od razu usłyszała:

– W takim razie nic z frytkami. Doskonale. To chodź, mam coś na oku, co chciałem spróbować od momentu, jak szedłem po kawę.

I poszli. Tak naprawdę nie dbała o to, co zjedzą. Nie robiło jej to różnicy. Czas płynął, tak jak słowa z jego ust i śmiech z jej. Muzyka grała, coraz więcej osób mijało ich uśmiechając się przyjaźnie. Kolejna cecha świątecznej atmosfery. Okazywało się, że ludzie jednak potrafili być dla siebie mili. Nie wszyscy, ale i tak znaczna większość.

Zjedli posiłek, potem wzięli po kubku gorącej czekolady i ruszyli w stronę parku. Naprawdę był wspaniale oświetlony. Jak co roku, wiedziała o tym, ale to był pierwszy raz, gdy naprawdę zwróciła na to wszystko uwagę. Szli wąskimi alejkami wbijając się w prawdziwy tłum. Odwiedzili najpopularniejsze punkty, jak wielki, świetlny powóz Świętego Mikołaja, czy potężnego renifera. Ogromny prezent, skarpetkę znad kominka, bramę zakochanych. Trochę tego było, ale czas się nie dłużył, więc Alicja nie zamierzała narzekać. W połowie spaceru skręcili w mniej uczęszczane uliczki. Wciąż pełne ludzi, ale pozwalające przynajmniej na swobodniejsze poruszanie się i może nawet dające możliwość, by na chwilę przysiąść na ławce, jeśli ktoś nie bał się zmierzyć z zimnem w bezruchu.

Dopili swoje napoje, doszli do końca parku, przystanęli przy kolejnej wielkiej, świetlistej bramie.

– To był bardzo przyjemny wieczór – powiedział patrząc na nią tymi swoimi piwnymi oczami.

– To prawda. – Zgodziła się z nim szczerze. – Dobrze się bawiłam.

– Ja też. Naprawdę świetnie. Nie myślałem, że czas będzie mi z tobą płynął tak szybko. Chciałem tylko z kimś porozmawiać przy oglądaniu stoisk…

– Wcale nie – odpowiedziała z lekko ironicznym uśmiechem na ustach.

Przewrócił oczami i nagle wyglądał, jak czarujący chłopiec, a nie dorosły mężczyzna.

– No dobra. Tu mnie masz. Wcale tak nie było, ale… Ale nie o tym teraz mówimy. Nie psuj chwili.

– Przepraszam. – Rzuciła nieszczerze wiedząc, że ją zignoruje.

– Na czym to ja skończyłem? A tak. Więc nie sądziłem, że okażesz się tak wyjątkową osobą. Myślę, że to nawet trochę niemożliwe, że się tak tu spotkaliśmy przez przypadek. Myślę, że to mogło być przeznaczenie.

– Przeznaczenie… – Powtórzyła za nim wymownie unosząc przy tym prawą brew.

– No tak. Przeznaczenie. Wiesz, to taki magiczny czas, kiedy różne magiczne rzeczy się dzieją. Mikołaj dociera w jedną noc do wszystkich grzecznych dzieci, zwierzęta mówią…

– To nie Wigilia.

– Masz rację, ale Wigilia to tak naprawdę punkt kulminacyjny. Magia zaczyna się zbierać dużo wcześniej i na przykład nasze spotkanie dziś jest tego dowodem. Nie chcę zabrzmieć tanio ani nachalnie, ale może zamiast po prostu się pożegnać moglibyśmy…

Westchnęła cicho kręcąc przy tym lekko głową.

– Pokazać ci prawdziwą magię? – spytała cicho.

Zarumienił się lekko, ale na szczęście przy tym świetle i chłodzie Alicja nie mogła tego zauważyć.

– No wiesz, tak bezpośrednio… trochę mnie zaskoczyłaś i…

Gdy udawał nerwowe niezdecydowanie, ona wsunęła mu dłoń do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej obrączkę. Oddała mu ją bez słowa. Uśmiech momentalnie zniknął mu z twarzy.

– Ja… – Zaczął, ale przerwała mu mówiąc:

– Kup tego misia, którego oglądałeś na samym początku. Kup tamte drewniane klocki i złotą zawieszkę, a potem wróć do domu, przyjrzyj im się uważnie i zadaj sobie pytanie, czy naprawdę byłoby warto.

– Skąd wiesz, że mam dzieci? – spytał po chwili niepewnie.

– Nie wiedziałam – odpowiedziała szczerze. – Właśnie mi to sam zdradziłeś.

Speszony rozejrzał się nerwowo dookoła, ale nim zdołał powiedzieć coś jeszcze, dodała bez cienia złości:

– To był bardzo miły wieczór. Dziękuję, ale do domu wrócę sama.

– Od kiedy wiedziałaś?

– Od początku. – Przyznała.

– Więc dlaczego…?

Przez chwilę zastanawiała się, co powinna mu na to odpowiedzieć, ale ostatecznie uznała, że chyba do czasu do czasu może jednak pozwolić sobie na odrobinę szczerości.

– Bo przez chwilę chciałam poczuć namiastkę domowego ciepła, które straciłam.

– Ty…

– Idź już. – Poprosiła cicho.

Posłuchał odchodząc bez słowa. Uśmiechnęła się do siebie kręcąc przy tym lekko głową. Świąteczna aura, pomyślała raz jeden oglądając się za siebie na park wciąż pełen ludzi i świateł.

Koszalin 16.11. 2021 r.