To był wyjątkowy dzień, a przynajmniej tak zawsze jej mówiono. Dzień, który powinien być wypełniony miłością, w którym każdy powinien otworzyć swoje serce na innych. Dzień, do którego należało się stosownie przygotować, a potem celebrować każdą jego chwilę, ale dla niej nigdy nie znaczył zbyt wiele.
Nie pamiętała już, jak wyglądała wigilia w jej rodzinnym domu. Zapomniała o tym tak samo, jak zapomniała twarzy rodziców, brzmienia ich głosu. Zapomniała o wielu rzeczach, ale wiedziała jedno, że był to czas pełen radości. Potem każdą kolejną wigilię spędzała ze swoimi nowymi opiekunami. Helena i Walery byli starszym małżeństwem. O wiele starszym niż dziadkowie części dzieci, z którymi chodziła do szkoły. Nic dziwnego. W końcu umarli wiele lat przed jej narodzinami. Teraz nie miała jednak ochoty myśleć o tym, że została wychowana przez duchy. Teraz chciała wspominać czas, gdy zasiadała wraz z nimi do suto zastawionego stołu, gdy śpiewała kolędy, gdy z ekscytacją rozpakowywała prezenty. To był dobry czas. Zajął w jej sercu szczególne miejsce. Problem polegał jednak na tym, że dobiegł on końca. Nie było już Heleny ani Walerego. Przeprowadziła ich sama na drugą stronę. Nie miał jej kto gotować tych wszystkich tradycyjnych dań ani kleić papierowych łańcuchów na choinkę. To minęło pozostawiając ją z poczuciem straty i pustką, której nie potrafiła za nic wypełnić.
Minęło trochę czasu i w jej życiu pojawił się Marcel. Czysto teoretycznie wiedziała, że nie powinna go liczyć. Był martwy od dawna. Nie tak dawna, jak Helena czy Walery, ale kilka lat, to kilka lat. W przeciwieństwie też do jej dawnych opiekunów, Marcel nie miał żadnej fizycznej formy. Widziała go, mogła z nim rozmawiać, ale to tyle. Nawet jego wygląd nie pozwalał jej zapomnieć, że ma przed sobą duszę nieżyjącego chłopaka, choć z czasem nauczyła się nie zwracać uwagi na ślady po sznurze widoczne na szyi, czy skręcony kark. Tak czy inaczej, Marcel był trupem i ani nie mógł jej niczego ugotować, ani tym bardziej czegokolwiek razem z nią zjeść. Był jednak towarzyszem, a to już coś. W końcu wigilii Bożego Narodzenia nikt nie powinien spędzać sam. Jak długo miała do kogo się odezwać, tak długo nie narzekała. Problem pojawił się, gdy i Marcel zniknął z jej życia. To było coś nieuniknionego… Jak zwał, tak zwał. Efekt pozostawał taki sam – została całkowicie sama.
Wigilia to wyjątkowy dzień, a przynajmniej w to chciała wierzyć. Dlatego mimo wszystko kupiła maleńką choinkę i kilka ładnych świec, sprzątnęła mieszkanie, rozstawiła parę ozdób, które zabrała z dawnego domu na pamiątkę chwil w nim przeżytych. Nie było potrzeby robienia tradycyjnych dwunastu potraw. Skromna kolacja podana w elegancki sposób jej starczyła. Do tego lampka wina, choć go szczerze nienawidziła i cicho grająca muzyka w tle. Oprawa z punktu widzenia czysto estetycznego była należyta, ale Alicja nie potrafiła przestać zadawać sobie jednego, prostego pytania – po co to wszystko, jeśli nie ma nikogo, kto by się tym poza nią zachwycał? Niedorzeczna myśl w zaistniałych okolicznościach, wiedziała o tym, jednak… No cóż. W każdym razie ta jedna myśl doprowadziła ją właśnie do chwili obecnej.
– I to jest powód, dla którego mnie tu ściągnęłaś. – Bardziej stwierdził niż spytał Nielekarz zapalając papierosa.
– Tak – odpowiedziała spokojnie. – Mam dobre serce i postanowiłam oszczędzić ci spędzania wigilii w samotności.
Mężczyzna przyglądał jej się przez dłuższą chwilę w ciszy, po czym spytał tylko:
– A przyszło ci choćby przez chwilę do głowy, że ja mogę nie obchodzić tego waszego śmiesznego święta?
Alicja zamyśliła, po czym szczerze oznajmiła:
– Nie.
– Tak myślałem – warknął zaciągając się papierosem.
– Jesteś niewierzący?
Wiedziała, że to głupie pytanie, ale wolała się z nim kłócić o nic nie znaczące sprawy, niż siedzieć tego dnia sama.
– Alicja, ja nawet nie jestem z tego świata.
– Ale ogólną ideę rozumiesz.
– Obchodzi mnie ona tyle, co ta bezsensowna rozmowa.
– Wiesz, dla wielu to ważny dzień.
– Nie dla mnie.
Przewróciła oczami.
– Czy jest coś złego w odrobinie radości z życia? Możesz chyba przecież po prostu dobrze się bawić wraz z innymi, a kwestie religijne odsunąć na bok.
– Nazwij to różnicami kulturowymi.
Nie ułatwiał jej niczego. Cholerny sukinsyn.
– A w świecie, z którego pochodzisz, nie macie jakiegoś podobnego święta?
– Nie wiem.
Zapadła między nimi cisza. Kobieta przyglądała mu się z niedowierzaniem. Tym razem to Nielekarz przewrócił oczami.
– Nie pamiętam już, jak wygląda świat, w którym się urodziłem. Nie pamiętam twarzy moich rodziców ani czy w ogóle mnie wychowywali. Nie pamiętam, co jedliśmy ani co świętowaliśmy. To było całą wieczność temu. O wiele dłużej niż wasz świat świętuje narodziny waszego mesjasza.
Alicja zawsze podejrzewała, że Nielekarz ma swoje lata, ale to wyznanie zaskoczyło ją całkowicie. Rozumiała, że twarze bliskich z czasem zacierają się w pamięci, znikają pozostawiając po sobie dziwną pustkę, ale czy naprawdę można było istnieć tak długo, by zapomnieć całkowicie, skąd się pochodzi? Ta myśl nagle przepełniła ją irracjonalnym lękiem, dlatego natychmiast wyrzuciła ją z głowy i zmieniła temat pytając:
– Czyli Jezus naprawdę był Synem Boga?
– Jeśli pod pojęciem Boga rozumiesz istotę nadrzędną, która dała początek wszelkiemu życiu w tym świecie, to tak. Był. Jak my wszyscy jesteśmy jego dziećmi. Ty, ja…
– Moja dawna mistrzyni?
– Śliski temat. Nie wchodź nawet na niego – odpowiedział obojętnie.
Wzruszyła ramionami postanawiając porzucić ten wątek i powrócić do głównego.
– Ale jeśli Jezus był mesjaszem, to czy…
Cmoknął z niezadowoleniem skutecznie ją tym uciszając.
– Wszechświat składa się z ilości światów, której twój miałki umysł nie jest w stanie nawet pojąć. Wszystkie te światy są pod pieczą Nieba. Niezależnie od tego, w co wierzą ani kogo czczą, Niebo czuwa nad bezpieczeństwem wszystkich ich mieszkańców w równym stopniu, ale z poszanowaniem ich wolnej woli.
– Czyli wojny ich nie obchodzą – stwierdziła nie do końca mając pewność, czy naprawdę rozumie, co właśnie jest do niej mówione.
– Tak. Wojny, kataklizmy, które mają miejsce na skutek świadomej, lub mniej, ale działalności jednostek rozumnych i tego typu kwestie, to nie jest problem Nieba.
– A co jest ich problemem?
– Powolne wymieranie całego świata.
– Co to oznacza? – spytała szczerze zaintrygowana.
– Nie chcesz wiedzieć – odpowiedział wyraźnie zmęczony całą rozmową. – Dla ciebie realnie powinno mieć znaczenie tylko jedno. Gdy Niebo widzi, że cały świat umiera i wymrze cała populacja istot rozumnych, daje im ostatnią szansę. Zsyła między nich mesjasza, który ma potencjał, do ich uratowania. Statystycznie taki mesjasz w jednym świecie pojawia się bardzo rzadko. W skali Wszechświata… co chwilę. Nie chcę niszczyć twoich wyobrażeń na ten temat, ale jeśli nawet to, w co wierzycie, jest prawdą, to w szerszej perspektywie nikogo i tak spoza waszego świata nie obchodzi.
Alicja otworzyła usta, potem je zamknęła. Znów je otworzyła i znów zamknęła.
– Nie dotlenisz w ten sposób mózgu na tyle, żeby to w pełni pojąć – powiedział.
Splotła ręce na piersi i kręcąc głową odpowiedziała:
– To najbardziej antyklimatyczna wigilia, jaką kiedykolwiek miałam.
Wzruszył obojętnie ramionami spopielając resztkę z palonego papierosa.
– Może trzeba było zaprosić na nią kogokolwiek innego niż mnie.
Uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że miał rację. Mogła zaprosić kogokolwiek innego, a raczej mogłaby, gdyby tylko kogokolwiek innego miała, ale miała tylko jego. Był jedyną bliską jej osobą, jedyną namiastką rodziny, jaką obecnie posiadała. Jak bardzo ich relacja była patologiczna, nie miało tak naprawdę znaczenia, bo i tak nie mogła w tym momencie zastąpić jej niczym innym. Była tylko ona i on i święto, którego tak naprawdę żadne z nich nie obchodziło. Co za ironia, pomyślała sięgając po leżące przed nią sztućce i z ulgą zauważając, że mimo wszystko towarzyszący jej tego wieczoru mężczyzna robi dokładnie to samo.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziała nie kryjąc rozbawienia.
– Pieprz się i wzajemnie – odpowiedział.
W końcu w ten wyjątkowy wieczór, niezależnie od okoliczności, nikt nie powinien być sam, prawda?
Koszalin, 2022 r.