fbpx

Bajarz

Pierwotnie ten tekst składał się z dwóch części i stanowił wstęp i zakończenie książki, która ostatecznie nigdy nie trafiła do druku. Pewnego dnia historię w niej zawartą napiszę od nowa, lepiej, tym razem tak, jak powinnam była ją napisać od samego początku. Nie będzie w niej miejsca na ten fragment, tak jak nie będzie w niej miejsca na kwieciste metafory i dywagacje o niczym. Właśnie dlatego połączyłam obie części, trochę je przerobiłam, by lepiej pasowały do stworzonego przeze mnie uniwersum, a potem umieściłam na stronie.

Od Autorki

Bajarz

Na rozdrożu dróg, pod wiekowym dębem, gdzie niebo jest czyste, a powietrze ciepłe usiadłem ostrożnie na rozgrzanym głazie. Po drugiej stronie piaszczystej wstęgi donikąd, na zielonej trawie odpoczywał mężczyzna w stroju grabarza, którego twarz przysłaniało rondo wysokiego cylindra. Jakiś słowik nieopodal przygrywał nam cicho.

Mijało nas wielu ludzi i zwierząt, ale nikt nie zatrzymał się na dłużej. Oparłem brodę na lasce, siwe włosy zmierzwił mi wiatr. Przymknąłem na chwilę zmęczone oczy wsłuchując się w szepty natury, do płuc wciągnąłem orzeźwiające, ciepłe powietrze. Słowik umilkł, a słońce na chwilę przysłonił biały obłok. Przechylając się to do przodu, to do tyłu nuciłem pod nosem starą piosenkę, którą nauczył mnie mój pierwszy opiekun, gdy byłem jeszcze młody.

Było południe, wiatr prawie nie wiał i zaczynało robić się duszno, a pomimo tego grabarz naprzeciw mnie nie ściągnął ani pasowanej marynarki, ani nawet nie rozwiązał czarnej wstęgi pod szyją. Zdaje się, że upał zupełnie mu nie przeszkadzał, bo kiedy otworzyłem zmęczone wiekiem oczy ujrzałem jego biały uśmiech. Uśmiech, który przywodzi na myśl samą śmierć. Choć nie widziałem jego oczu, mógłbym przysiąc, że bacznie mnie obserwuje, lecz nie reagowałem na to. W końcu chyba cierpliwość jego dobiegła końca, bowiem poprawił cylinder naciągając go jeszcze mocniej na twarz i usiadł krzyżując swoje nogi.

– Starcze kim jesteś? – spytał mnie cicho dalej uśmiechając się w ten straszny sposób.

– Dlaczego pytasz młodzieńcze? – odparłem powoli podnosząc pomarszczoną twarz, by przyjrzeć mu się lepiej.

– Bo mnie zaciekawiłeś – stwierdził unosząc prawy kącik ust wyżej.

Nie powiedział nic więcej. Przez moment przyglądałem mu się uważnie dalej rytmicznie się bujając to do przodu, to do tyłu. Nagle nad jego głową przeleciał dorodny motyl i usiadł na samym środku dzielącej nas odległości, jakby jego też zainteresowało kim jestem. Trzęsącą się ręką poprawiłem zmierzwione włosy, odchrząknąłem porządnie, po czym splunąłem na bok.

– Jestem bajarzem – powiedziałem w końcu.

– A jakie bajki znasz starcze? – spytał niemalże od razu, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie, bo przypomniał mi lata mej młodości.

– Znam bajki stare – odparłem po chwili namysłu. – Znam i bajki nowe. Znam takie, które nigdy miejsca nie miały i takie, które wydarzyły się naprawdę. Znam bajki dla dzieci, znam i dla dorosłych. Kiedyś wiele podróżowałem więc znam historię z odległych krain…

– Opowiedz mi coś. – Poprosił mężczyzna kładąc się wygodnie na plecach. – Opowiedz mi coś nie z tego świata, ale coś, co zdarzyło się naprawdę, choć nigdy nie powinno.

– Jestem już stary – odpowiedziałem machając zniszczoną przez czas ręką, jakbym chciał ten fakt odegnać jak najdalej od siebie. – Nie umiem już opowiadać tak, jak kiedyś.

– A ja myślę bajarzu, że dasz sobie radę. – Mężczyzna wyciągnął po rosnącą nieopodal stokrotkę rękę, zerwał małego kwiatka i zbliżył do nosa, jakby chciał się osobiście przekonać, że kwiatek pachnie. – Myślę, że twój wiek nie ma tu nic do rzeczy.

Uśmiechnąłem się słysząc te słowa. No cóż, miał rację.

Wiele czasu minęło od kiedy po raz ostatni opowiadałem tę historię i nie wiedziałem już czy będę ją sobie w stanie przypomnieć tak dokładnie, jak niegdyś, ale postanowiłem spróbować swoich sił. Końcem laski na piachu, jak dawniej palcem na szkle, narysowałem postać człowieka i spytałem młodzieńca, co widzi.

– Widzę bajarzu młodego mężczyznę – odparł nie patrząc nawet w moją stronę.

Uniosłem siwe brwi wysoko, lecz nie spytałem skąd wiedział. Zamiast tego dorysowałem człowieczkowi dwa skrzydła po bokach i ponowiłem pytanie.

– Teraz widzę Anioła starcze. – Znów stwierdził bez patrzenia.

Wzruszyłem jedynie trzęsącymi się ramionami, splunąłem znów koło siebie, po czym nogą kopnąłem w piasek obok rysunku tak, aby został on zasypany.

– A teraz? – Zwróciłem się do mężczyzny.

– Teraz nie ma już nic – odparł uśmiechając się jeszcze szerzej.

– Więc oto moja historia – stwierdziłem.

– Tylko tyle? – spytał z niedowierzaniem, a ja zaśmiałem się cicho odpowiadając:

– To aż tyle młody przyjacielu.

– I co teraz? – Wciąż leżał niewzruszony.

– A teraz opowiem ci tę historię od końca – powiedziałem, po czym przymknąłem zmęczone oczy i zacząłem opowiadać.

Na rozdrożu dróg, pod wiekowym dębem, gdzie niebo jest czyste, a powietrze ciepłe siedziałem ostrożnie na rozgrzanym głazie. Po drugiej stronie piaszczystej wstęgi donikąd, na zielonej trawie odpoczywał mężczyzna w stroju grabarza, którego twarz przysłaniało rondo wysokiego cylindra. Jakiś słowik nieopodal przygrywał nam cicho.

– Hej starcze – rzekł do mnie, a ja uśmiechnąłem się tylko pod nosem. – To była dobra opowieść. Dokładnie taka, jaką chciałem usłyszeć.

– Nie jestem już tak młody. – Podniosłem trzęsącą się rękę i machnąłem nią dając mu do zrozumienia, że nie zasłużyłem na taki komplement. – Kiedyś! O kiedyś ta bajka robiła wrażenie! Pamiętam jak dziś, gdy opowiadałem ją pierwszy raz. Dostojni państwo, piękne królestwo, służba i goście, a wszyscy z otwartymi ustami słuchali chłonąc każde słowo. Pamiętam jak dziś, że strasznie wtedy padało, ale wcale nie bolały mnie kości. Byłem wtedy młody. Och, jak byłem wtedy młody! Wszystkie damy odwracały się za mną! Wszyscy panowie kłaniali mi się z szacunkiem! Gdybym mógł tylko cofnąć czas…

– Hej starcze. – Przerwał mi mężczyzna. – To była dobra opowieść. Dokładnie taka, jaką chciałem usłyszeć. Powiedz mi skąd ją znasz?

– O chłopcze! – Zaśmiałem się donośnie. – Znam wiele bajek i wiele historii. Jedne są smutne inne wesołe. Skąd znam je? Z różnych krańców świata. Bliskich, odległych, młodych i starych. Takich, o których to już Bóg dobry nie pamięta i takich, gdzie wciąż jest żywy i miłosierny. Wiele się podróżowało, wiele razy nogi swoje stare strudziłem…

– Hej starcze. – Znów przerwał mi mężczyzna. – Znasz więcej takich opowieści? To dobrze. Jest miejsce, gdzie chętnie cię wysłuchają. Chcesz je zobaczyć? Miejsce, gdzie czas stoi, miejsce, gdzie reumatyzm już cię nie dopadnie.

– Jest podobno takie miejsce. Słyszałem o nim kiedyś. Mówili mi, że wejść się tam bez zaproszenia nie da. Że tam jest strasznie, ale jak ma się przewodnika to nic się nie stanie. O słyszałem, słyszałem, ale nigdy tam nie dotarłem.

Splunąłem na drogę w zamyśleniu.

– Ja cię tam zabiorę starcze.

Mężczyzna wstał powoli i podszedł do skraju drogi nie wchodząc jednak na nią. – Ja cię zabiorę do wesołego miejsca, gdzie każdy chętnie wysłucha twojej opowieści, a sam jeszcze i niejedną ci opowie.

– Zabierzesz mnie… – Umilkłem nagle, zamyśliłem się, po czym jeszcze spytałem. – A co ty sam z tego mieć będziesz?

– Powiedzmy, że satysfakcję.

Wyciągnął do mnie dłoń i uśmiechnął się najstraszniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem. Zatrząsłem się pomimo upału, ale przecież nie miałem już nic do stracenia. Wstałem powoli trzęsąc się na moich starych nogach i opierając na lasce, która tyle już ze mną przeszła, przekuśtykałem przez dróżkę. Popatrzyłem na niego. Nie pomógł mi, nie podszedł do mnie. Cierpliwie czekał, aż pokonam choćby na chwilę swoją starość. Więc ją pokonałem. Powolutku, z trudem, ale podszedłem, a gdy wyciągnąłem do niego swoją żylastą dłoń, która niegdyś tak pewnie trzymała pióro, zobaczyłem kątem oka motyla przelatującego na polanę, na którą i ja sam zmierzałem tak chwiejnym krokiem. Motyl jeszcze dwa razy poruszył skrzydłami po czym padł martwy na trawę, a ja zrozumiałem, że oto przyszła po mnie sama śmierć. Nie cofnąłem jednak dłoni, o nie. Za stary byłem już, by ją cofać. Zamiast tego podałem ją pewnie. Grabarz chwycił ją i lekko pociągnął ponaglając mnie do przejścia na drugą stronę. Obrócił się do mnie plecami chowając swój martwy uśmiech przede mną. Dałem krok pierwszy i drugi i…

… i poczułem, jak sztywnieje, jak całe jego ciało napina się boleśnie. Zacząłem się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz donośniej, aż wreszcie głos mój zagłuszył ciszę na całej polanie. Nim obrócił się w moją stronę nachyliłem się do jego ucha i szepnąłem mu:

– Hej! To była dobra opowieść. Dokładnie taka, jaką chciałem ci opowiedzieć.

Poczułem wręcz, jak uśmiech znika z jego martwej twarzy.

– Ty… – odwrócił się powoli w moją stronę, spojrzał w moje zmęczone starością oczy, na moje trzęsące się dłonie, na siwe włosy opadające na ramiona i laskę, którą zarzuciłem sobie na ramię.

– Pytasz skąd znam tę historię? Powiem ci! A jakże, że powiem! Znam ją, bo sam tam byłem…

 – Ty pieprzony skurwysynie… – Wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ty cholerny  popaprańcu! Mogłem się tego domyślić…

– Witaj  Grabarzu! – Zaśmiałem się prostując się, stając pewnie na nogach i przybierając prawdziwą postać.

Iluzja dookoła zniknęła ukazując odwieczny mrok świata, do którego nikt nie miał wstępu. Sławna Druga Strona – miejsce pełne bólu i szaleństwa. 

– Czego ode mnie chcesz? – spytał Grabarz uspokajając się po chwili.

– Pierrot prosił, żebym sprawdził, kto tworzy przebicia do innych światów.

– No tak. Mogłem się spodziewać, że w końcu wyśle z tym ciebie…

– Mogłeś.

Spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym pstryknąłem palcami zamykając momentalnie przebicie. Grabarz westchnął ciężko. To było naprawdę dobre przebicie do cholery. No ale trudno, jutro zacznie tworzyć kolejne, w innym miejscu, lepiej zabezpieczone… Wiedziałem o tym, ale nic mnie to tak naprawdę nie obchodziło. Obaj zdawaliśmy sobie z tego sprawę. .

– Na mnie już czas – powiedziałem po chwili szykując się do odejścia.

– Poczekaj!

Grabarz w ostatniej chwili złapał mnie za rękę.

– Tak? – spytałem niechętnie się zatrzymując.

– Jeśli to była historia o tobie, to… co powiedziałeś wtedy Bogu?

Zaśmiałem się na całe gardło słysząc te słowa. Ale kimże byłem, by odmówić samemu Grabarzowi tak banalnej prośby? Z rozbawieniem zdradziłem zatem:

– Powiedziałem mu: wymieńmy się! Nieśmiertelność w zamian za śmiertelność. Więc jak? Zaprzedasz katu duszę? Oddasz dziwce ciało?

Zaskoczony otworzył szerzej oczy, jednak nim znów zdołał się odezwać, zniknąłem zostawiając go zupełnie samego.

2010 r. – 2020 r., Koszalin

Ilustracja: Maya Szymańska