fbpx

Odrzucona propozycja

To jeden z niedokończonych fragmentów, który mimo swoich lat, był naprawdę dobry. Właściwie nie poprawiłam tu nic, poza kilkoma literówkami, no i oczywiście dopisaniem końca. Przyznam szczerze, że sama poczułam się tym faktem całkiem zaskoczona.

Od Autorki

Odrzucona propozycja

Potworny ból i ciemność. To było pierwsze, co dotarło do jej umysłu. Ból i ciemność, a potem długo, długo nic.

Pierwsze myśli pojawiły się, gdy doszedł trzeci bodziec, jakim był zapach. Poczuła smród palonego ciała. Coś, jakby delikatne mrowienie w mózgu, przypomniało jej, że jest zdolna do intelektualnego wysiłku. Jakieś wspomnienia, obrazy, dźwięki, wszystko się przeplatało, łączyło, aż dotarła do niej nieprzyjemna prawda. To ona tak śmierdziała.

Pierwszy umysłowy wysiłek pociągnął za sobą kolejny, a ten jeszcze następny. Tak, zaczęła sobie przypominać. Najpierw swoje imię, potem odbicie w lustrze. Krew na rękach, ton jakim wydawała polecenia. Przydomek, który nadano jej po rzezi, jakiej się dopuściła. Cele, jakie sobie wytyczyła. Chaotycznie, szybko, wszystko zaczęło wracać. Wpadli do jej komnaty, wywlekli ją w kajdanach, tłum wrzeszczał, jak rozjuszone wieprze. Co dalej? Nie, złe pytanie. Co było wcześniej? Morze krwi. Czystka w okolicznych wioskach, wyeliminowanie ruchu oporu, publiczne egzekucje zdrajców spiskujących przeciwko niej. Tak, dobrze, coś pamięta. Dalej? Zdradzono ją. Wiedziała to na pewno, bo inaczej nic nie poszło by tak gładko. Straż? Nie, nikogo chyba na straży nie było. Odesłano czy zdradzono? Nie pamiętała, ale to tylko kwestia czasu. Czemu śmierdzi? Ból, ból nie do zniesienia. A tak, ukrzyżowano ją na głównym placu, a potem podpalono. Pamięta, jak płonęła, jak odliczała sekundy by wiedzieć, kiedy stopi się warstwa tłuszczu, a nerwy ulegną uszkodzeniu. Nie czułaby wtedy bólu. Liczenie, gdy się płonie żywcem, jest cholernie trudne, dotarło to do niej z dziwnym opóźnieniem. Gdyby była grubsza, tłuszcz zapaliłby się wcześniej, podsycił płomień, a ona nie musiałaby tak cierpieć. To też była dziwna myśl.

Ból, ciemność, zapach spalonego ciała, ale też coś jeszcze. Coś, co majaczyło na krańcu jej świadomości, co ciągle jej umykało. Co to było? Zaraz… chwila. Musiała się skupić. Tak, gdy płonęła, zobaczyła kogoś znajomego wśród swoich oprawców. Kto to był? Nie. Na razie to nie ma zupełnie znaczenia.

Czemu? – Próbowała powiedzieć, ale jej głos rozbrzmiał tylko w myślach.

Bez większego powodu. – odpowiedział jej inny, bardziej melodyjny, spokojny. Znała go.

Kim…. – Chciała spytać, ale nagle do jej nosa dotarł zapach krwi zmieszanej z kadzidłem. – Al. Mogłam się spodziewać.

Zwęglone ciało leżało na łożu z baldachimem. Niedaleko od niego, opierając się o ścianę, stał mężczyzna w długich, czarnych włosach. Jego stalowe oczy chłodno szacowały zniszczenia dokonane przez ogień, ale na ustach błąkał się cień uśmiechu. Ciało drgnęło. Najpierw delikatnie, ledwie zauważalnie, ale potem już całkiem wyraźnie. Potem znieruchomiało na chwilę, jakby zbierało siły, aż wreszcie podniosło się do pozycji siedzącej. Zwęglone powieki uniosły się, lub raczej popękały, a potem jakimś cudem odsłoniły nienaruszone gałki oczne. Z dziwnym, suchym trzaskiem, głowa odwróciła się w stronę mężczyzny, a resztki warg odpadły odsłaniając białe zęby.

– Witaj – powiedział mężczyzna. – Widzę, że nie tracisz czasu na regenerację.

– Po co? To nie jest moje ciało Al. Moje ciało wciąż wisi na krzyżu — odparło zwęglone monstrum. – Gdyby było inaczej, nie słyszałabym cię, nie widziała ani nie mogła ci odpowiedzieć.

– Zgadza się.

Na chwilę zapadła cisza. Ciało nie poruszało się, mężczyzna również trwał w bezruchu. Wreszcie zwęglona dłoń zacisnęła się w pięść, kawałki tkanki posypały na aksamitną narzutę, ale kilka ścięgien w ręce pękło z suchym trzaskiem.

– Po co mnie tu sprowadziłeś?

– Sam nie wiem. Po prostu uznałem, że możesz potrzebować pomocy.

Mężczyzna wyjął z kieszeni paczkę papierosów, po czym wsunął jednego z nich do ust i odpalił. Donośny śmiech wydobył się z suchego gardła trupa. 

– Dziękuję, ale nie będzie mi potrzebna. Oby nigdy nie była mi zresztą potrzebna. Wolałabym sprzedać duszę diabłu niż tobie.

– Szkoda. – Al wzruszył ramionami wciąż lekko się uśmiechając. – Przydałabyś mi się.

– Nie wątpię – syknęła, po czym spytała – Gdzie jestem?

– Nigdzie. Stworzyłem to miejsce na chwilę. Gdy je opuszczę, przestanie istnieć, więc ciężko mówić o nim w kategorii trwałej definicji materii…

– Zapomnij, że pytała. – Ucięła, po czym dodała – Chciałam się tylko upewnić, czy mam jeszcze szansę wrócić do powolnego konania.

– Masz. – Mężczyzna zaciągnął się papierosem, po czym dodał. – Chyba, że zmienisz zdanie.

– Nie. – W jej głosie nie zadrżała nawet najmniejsza nuta wątpliwości. – Wolę śmierć od służby tobie.

– Jak wolisz. To twoja decyzja.

Al wyciągnął prawą dłoń i pstryknął palcami. Wszystko zniknęło. Pomieszczenie, łóżko, baldachim. Pozostała tylko ciemność i echo zapachu krwi zmieszanej z dymem kadzidła. Wszystko jest lepsze, od jego pomocy, pomyślała zwęglona kobieta czując, jak wraca do swojego świata. Chwilę później nic już nie miało znaczenia, poza jej niemym krzykiem. 

Ludzie gromadzili się dookoła wielkiego, dogasającego stosu. Było coś dziwnego w tej egzekucji, coś co wyraźnie psuło im humory. Wiedźma nie krzyczała. Płonęła w milczeniu, jakby była zbytnio pogrążona we własnych myślach, by zauważyć, że jej życie dobiega końca. Miała otwarte usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Co za rozczarowanie. Z drugiej jednak strony, byli wreszcie wolni od swojego oprawcy. Może teraz, gdy była martwa, ulice przestaną spływać krwią, a ludzie wrócą do swoich codziennych problemów. Będą mnożyli się, głodowali, umierali w płynących ulicami rynsztokach pełnych fekaliów. Tylko nieliczni ze świadków tej dziwnej śmierci czuli się dziwnie źle. Wiedźma była krwawą władczynią, ale jako jedna z nielicznych w tym kraju, nie była głupia. Zbyt łatwo i gładko to wszystko się odbyło. Zbyt szybko, by mogli uwierzyć, że to już koniec ich koszmaru. W powietrzu wisiała jakaś dziwna groźba. Dlaczego inni tego nie rozumieli?

Zdrajca stał nieopodal. Właśnie otworzyły się przed nim zupełnie nowe możliwości, szerokie horyzonty, o jakich wcześniej mógł tylko śnić. Z jego idiotycznie przystojnej twarzy nie schodził głupkowaty uśmiech. Zielone, duże oczy, błyszczały z zachwytu podziwiając pokonanego wroga. One pierwsze dostrzegły znaki nadchodzącej zguby. Nie umożliwiło to jednak najmniejszej nawet próby ucieczki. To wszystko trwało za szybko, zbyt gwałtownie. Jakiś nieszczęśnik podszedł za blisko, choć tak uprzedzali, by tego nie robić. W ułamku sekundy zwęglona ręka pochwyciła jego gardło, uniosła wysoko nad ziemię, przebiła swoimi szponami jego skórę. Życie uchodziło z niego na oczach wszystkich zebranych. W ciągu kilku sekund stał się pustą skorupą, która upadła bezwładnie na bruk. Zwęglone mięśnie zaczęły się regenerować, organy wewnętrzne powoli odbudowywać. To było jednak za mało, stanowczo za mało, by przywrócić życie wiedźmie. Jeśli tylko się pospieszy, jeśli tylko…  Gapie wpadli w popłoch, potykali się i wzajemnie tratowali, odpychali, aż jakiś nieszczęśnik upadł tuż u jej stóp. Zerwała pętające ją, osłabione przez ogień więzy, rzuciła się na głupca, wchłonęła jego życie. Zielonooki westchnął ciężko. A szło już tak dobrze. No cóż, zapowiadał się jednak całkiem długi i męczący dzień.

– Nauczka na przyszłość – szepnął sam do siebie. – Unikać publicznych popisów i nie liczyć na racjonalność idiotów.

Potrząsnął głową nie wierząc, że tak dobry plan został właśnie zniszczony. No nic, pomyślał wzdychając ciężko. Dzień jeszcze nie dobiegł końca, więc miał jeszcze czas i możliwości naprawić ten głupi błąd.

Wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach przyglądał się tej groteskowej scenie z cieniem uśmiechu błąkającym się po ustach. Najlepsze było dopiero przed nimi. Wiedźma dopiero zaczynała się regenerować.

– Szkoda, że do nas nie dołączyła. – powiedział cicho Al.

– O tak. Idealnie by pasowała do tej bandy popaprańców, których kolekcjonujesz od lat – warknął stojący obok, średniego wzrostu mężczyzna, o długich, białych włosach.

– Zawsze ich tak nazywasz, ale nie możesz zaprzeczyć, że są użyteczni.

Białowłosy parsknął słysząc te słowa.

– Masz rację. Nikt tak dobrze nie niszczy wszystkiego, czego się dotknie, jak oni. Nie spodziewałem się mniej po tobie.

– Jesteś dziś wyjątkowo uprzejmy, Airo. Ani razu nie wyzwałeś mnie od chorych sukinsynów. Czyżby stało się coś dobrego w twoim życiu?

– Jeśli nawet, to i tak bym ci o tym nie powiedział, żebyś tego nie zepsuł, ty chory sukinsynie.

Al roześmiał się radośnie, po czym westchnął cicho mówiąc raz jeszcze:

– Szkoda, że do nas nie dołączyła.

– Najmądrzejsza decyzja, jaką mogła podjąć.

– To niezbyt miłe słowa. Przypominam ci, że ty do mnie dołączyłeś dobrowolnie i teraz jesteś…

– To była moja najgłupsza decyzja w życiu. Gdybym mógł cofnąć czas, to naplułbym ci w twarz i rzucił się z klifu.

– A potem do mnie dołączył?

– Nigdy bym do ciebie nie dołączył. Przecież mówię, że była to najgłupsza decyzja w moim życiu. Nie ma chwili, w której bym jej nie żałował.

– Ranisz me serce.

– Ty nie masz serca – syknął Airo.

Przez chwilę w ciszy podziwiali rozhisteryzowany tłum tratujący się wzajemnie i powoli regenerującą się wiedźmę.

– Dalej myślę, że to szkoda, że do nas nie dołączyła – stwierdził Al, na co od razu usłyszał w odpowiedzi pełne złości:

– O daj już sobie spokój!

– Masz rację. Czas goni. – Zgodził się czarnowłosy. – Odmówiła, nic tu po nas.

Airo spojrzał na swojego towarzysza podejrzliwie, po czym pokręcił lekko głową z niedowierzaniem, ale przezornie nie odezwał się nawet słowem. Tak łatwe poddanie się nie było w naturze tego przeklętego drania. Jeśli…

– Spróbuję, jak będą ją ćwiartować w przyszłym stuleciu.

No tak, pomyślał Airo obojętnie. Teraz wszystko znów się zgadzało.

marzec 2013 r. – sierpień 2020 r., Koszalin