fbpx

Pewnego dnia zrozumiesz

Nie można przeżyć całego życia w błogiej nieświadomości problemów nękających świat dookoła, ale można spróbować. Nie ważne jak bardzo wydaje się to zbędne, Karmazyn i tak to zrobi. W końcu na szali leży jego beztroskie życie.

Od Autorki

Pewnego dnia zrozumiesz

Stała na pobliskim wzgórzu, paliła kolejnego papierosa. Ubrana w czarny, skórzany płaszcz sięgający ziemi przypominała bardziej Anioła Śmierci, niż Boskiego Łącznika. Jej stalowe oczy przyglądały się beznamiętnie scenie rzezi, jaka się tuż przed nią rozgrywała. Myślami była daleko.

Pozwoliła swojemu umysłowi błądzić, analizować jednocześnie przeszłość, teraźniejszość i miliony możliwych przyszłości. Telepatycznie wciąż utrzymywała połączenie ze swoimi Egzekutorami, którzy sprawnie i fachowo wypełniali powierzone im zadania. Airo był daleko, ale wyczuwała go, jego irytację, odwieczny brak czasu. Pierrot pisał coś w swoim pokoju, Boża Miłość zagłębiony był od dłuższego czasu w lekturze raportów z niższych poziomów Nieba. Wiedziała to. Wiedziała wszystko, co chciała wiedzieć, jak długo było to w granicach Wszechświata stworzonego przez Boga. Jej Boga. Na tę myśl uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.

– Zadanie wykonane – powiedział oddając jej pokłon przywódca Siepaczy.

Spojrzała na niego. Milczał czekając, aż wyda mu kolejne polecenie.

– Dziękuję – odpowiedziała po chwili – Możecie odejść.

– Pani. – Strupieszały żołnierz pokłonił się raz jeszcze krzyżując na swojej piersi dwa sierpy, a następnie zapadł się pod ziemię, a wraz z nim całe wojsko stojące na polanie przed nią.

– To będzie długi dzień – szepnęła do siebie koncentrując swoją energię na duszach zabitych.

Więzi łączące je z ciałami zostały zerwane, wrota prowadzące do Nieba otworzone, by mogły bezpiecznie powrócić do domu. Właśnie miała zabrać się za usunięcie trupów, gdy usłyszała znajomy, irytująco wesoły głos mówiący:

– Widzę, że ktoś tu ma dziś problemy ze skupieniem.

Nie siliła się na odpowiedź. Pewne gesty były zbędne w takich chwilach. Pomimo jej milczenia właściciel głosu nie zamierzał się jednak tak szybko zniechęcić. Z szerokim uśmiechem na ustach, odgarniając burzę karmazynowych loków z twarzy, podszedł bliżej nucąc pod nosem jakąś starą melodię.

– Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – powiedział wyjmując z kieszeni jej płaszcza paczkę papierosów i częstując się bez pytania jednym z nich. – Mam do ciebie sprawę.

– Wiem – odpowiedziała Boży Intelekt odwracając wreszcie twarz w stronę niższego o prawie dwie głowy mężczyzny. – Ale nie pomogę ci z tym.

– Fatalnie się składa, bo to naprawdę byłby niezły interes, ciociu.

– Dla ciebie – odparła odpalając mu papierosa. – Nigdy interesy robione z tobą nie są dla innych korzystne. Poza tym nie jestem twoją ciotką.

– Wiem. – Wzruszył ramionami znów odgarniając z twarzy niesforne loki. – A szkoda. Moje życie byłoby łatwiejsze.

– Nie sądzę – oznajmiła wydając jednocześnie telepatycznie szereg nowych poleceń Egzekutorom. – Nie mam teraz czasu dla ciebie.

– Nigdy go nie masz, chyba że czegoś ode mnie potrzebujesz. To smutne, w ogóle nie dbasz o przyjaciół.

– Nie jestem twoją przyjaciółką.

Zaczęła kumulować w dłoniach energię. Gdy uznała, że uzbierała jej dość, przyklękła na chwilę, dotknęła palcami ziemi, pozwoliła mocy płynąć. Rozciągająca się przed nią polana zafalowała i rozstąpiła się, by zgodnie z jej wolą pogrzebać znajdujące się na niej ciała tak głęboko, jak było to konieczne.

– No wiem. – Karmazyn spojrzał na rozgrywającą się przed nim scenę obojętnie, po czym dodał. – A szkoda, co nie?

Kobieta skrzywiła się lekko słysząc taką odpowiedź, ale złośliwy komentarz zachowała dla siebie. Podniosła się powoli, z gracją i spokojnie powiedziała tylko:

– Nie sądzę.

– Ostatnio ciężko się z tobą rozmawia. Jak na moją opiekunkę, to fatalnie się spisujesz. Mówię to z ciężkim sercem, ale chyba pora ci to uświadomić.

– W takim razie dobrze się składa, bo nie jestem też twoją opiekunką.

– No to też wiem, ale zawsze warto spróbować, co nie?

Dopalił papierosa, skupił dookoła swojej dłoni ładunek energii, a następnie nadał jej odpowiedni kształt i formę przekształcając ją w płomień trawiący niedopałka. Wystarczyło kilka sekund, żeby nie został po nim nawet popiół. Uśmiechnął się myśląc o tym, że była to pierwsza sztuczka, jaką nauczył się od tej dziwnej kobiety. Zobaczył ją jako dzieciak, niczego nieświadomy bachor, któremu wydawała się taka wręcz… wysmakowana. Spędził długie miesiące na nauce czegoś, co teraz nie wymagało z jego strony większego wysiłku. Drugie, czego się od tej dziwnej kobity nauczył to…

– Rzucania nożem – powiedziała skanując umysłem otoczenia w poszukiwaniu potencjalnych ocalałych. Gdy ich nie znalazła, otworzyła wrota portalu.

– Nie czytaj mi w myślach – oburzył się podążając za nią w stronę ziejącej nicością pustki. – Jak mam cię oszukać i zrealizować mój szatański plan, jeśli siedzisz mi w głowie?

Już miała mu powiedzieć, żeby za nią nie szedł, ale ostatecznie zdecydowała nie otwierać nawet ust. Po co strzępić sobie język, jeśli wiedziała aż za dobrze, że nie podda się tak łatwo. Nigdy tego nie robił. Bez słowa zamknęła wrota, a potem otworzyła inne w ostatniej chwili zmieniając miejsce, do którego prowadziły na wymiar, z którego pochodził Karmazyn.

– O, jesteśmy w domu – powiedział tamten rozglądając się niedbale. – Nie lubię tej okolicy.

– Nie interesuje mnie to.

– W sumie powinno. Jesteś opiekunką tego wymiaru, więc powinnaś znać zdanie jego mieszkańców i uszanować…

Umilkł, gdy bez słowa ruszyła przed siebie skupiona na odbieraniu jednoczesnym setek raportów podlegających jej Egzekutorów. Airo przesyłał wiadomość od Pierrota, ale to mogło poczekać. Miała i tak za dużo spraw na głowie. Karmazyn podążał w ciszy za nią. Miał dookoła siebie aurę spokoju, a nawet lekkiego rozbawienia. Wiedział, że jej przeszkadza, że wymaga od niej jeszcze większego podziału skupienia, ale nie przejmował się tym ani trochę. Uważał, że ją tym zirytuje, ale mylił się. Jej umysł pracował w sposób, jakiego on nie był w stanie nigdy pojąć. Jego bezsensowne próby nie zmieniały nic. Ona nie traciła skupienia, a już na pewno nie z tak błahego powodu.  

Krok za krokiem spokojnie zmierzała do celu. Kolejne raporty, kolejne polecenia, wizje możliwych dróg do obrania, rozwidlenia, ogólnie przyjęta przyszłość. Jak robot, zupełnie mechanicznie i bez większego zastanowienia, podejmowała decyzje, wybierała najważniejsze obrazy, przesyłała je w syntetycznej formie do umysłów Egzekutorów, a następnie czuwała, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Airo prosił o chwilę rozmowy na osobności, ale na ten luksus jeszcze przez jakiś czas nie będzie jej stać. Odpowiedziała posługując się zawężonym kanałem telepatycznym. Nie chciała go zalać taką falą danych. Co innego było w przypadku Pierrota, który domagał się znowu jakiś wyjaśnień z jej strony. Tu nie miała obiekcji, by pokazać mu wszystko to, co sama właśnie widziała. On i tak był obłąkany, odrobina szaleństwa więcej, nie zrobi już nikomu różnicy.

Karmazyn przyglądał się idącej tuż przed nim kobiecie myśląc o jej możliwościach i zakresie jej obowiązków. Czy było coś, czym się realnie nie zajmowała? Pewnie tak, ale ta lista musiała być cholernie krótka, bo inaczej nie pracowałaby tyle. Od kiedy ją pamiętał, ciągle wypełniała kolejne rozkazy płynące z Nieba. Nawet, gdy oficjalnie wybijała godzina siedemnasta i teoretycznie miała już wolne, wciąż coś robiła, wciąż miała sprawy do pokończenia.  Przez cały czas, bez przerw na sen czy pożywienie. Wiedział, że jej ciało tego nie potrzebowało, ale dalej czuł, że nie potrafi tego w pełni pojąć. Dlaczego się na to w ogóle godziła? Przecież mogłaby im wszystkim odmówić.

– Mogłabym – powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.

– To dlaczego tego nie zrobisz? Zawsze mnie to zastanawiało. Co ty z tego tak naprawdę masz? Nikt ci nie płaci, nikt nie wynagradza twojego trudu. Masz dość siły, by im się sprzeciwić. Ba! Masz jej pewnie dość, by zagrozić samemu Bogu, więc…

Kobieta uniosła dłoń zatrzymując potok wypowiadanych słów i oznajmiając kategorycznie:

– Pewnego dnia zrozumiesz.

Jedno proste zdanie wypowiedziane w sposób, w jaki dorosły zbywa natrętne dziecko. A jednak te słowa go przeraziły. Wiedział, że mówi prawdę. Może to byłą jego intuicja, może cień złośliwego uśmiechu, który przemknął jej po twarzy. Bez znaczenia. Liczyło się tylko jedno – on wcale tego nie chciał.

– Och, nie jesteś ciekaw, co przed tobą ukrywam? – spytała nie kryjąc rozbawienia.

– Zabiłaś radość mego życia – odpowiedział zawracając na pięcie.

Kobieta przystanęła na moment patrząc na niego swoimi zimnymi, stalowymi oczami, od których nie sposób było się uwolnić.

– A co z naszym biznesem? – spytała udając zaskoczenie takim obrotem spraw.

– Daruj sobie – powiedział machając jej jednocześnie lewą ręką na pożegnanie. – Interesy z tobą to samobójstwo. Jeśli ktoś wychodzi z nich żywy, to dziwnym trafem na ogół tylko ty.

– Ranisz mnie tymi słowami – odpowiedziała mu, a potem wybuchła donośnym śmiechem widząc, jak przyspiesza tylko resztą siły woli powstrzymując się przed rzuceniem się biegiem.

Odchodził tak pośpiesznie, tak niepewnie, tak bardzo bojąc się tego, co przyniesie mu odległa przyszłość. Zabawne. A przecież tylko dlatego tolerowała jego obecność.

Spojrzała w niebo nad swoją głową, ujrzała tarczę złotego słońca przebijającą się niepewnie przez szare chmury. Wzięła głęboki oddech, a potem uśmiechnęła się lekko. Może ten dzień nie będzie jednak wcale taki ciężki?

Koszalin, 2013 – 2021 r.