fbpx

Popołudniowa drzemka

Pamiętam, jak to opowiadanie pojawiło się w mojej głowie. Było lato, słoneczne popołudnie, a powietrze naprawdę było przesycone zmęczeniem po całym dniu upałów. Pamiętam, że patrzyłam w niebo, które powoli przestawało być błękitne, a potem spojrzałam na ścianę pobliskiego budynku, która stała się pomarańczowa. Pomyślałam wtedy, że to doskonały moment i świadomość, że zaraz przeminie wypełniła mnie dziwnym uczuciem melancholii. Chciałam się napawać tym widokiem, zatrzymać czas i cieszyć nim oczy. Jak inni mogli nie doceniać takiego piękna? Scenę gwałtu dodałam później. Gdy zaczęłam opisywać pokój, po prostu wypełniła mój umysł i wypełniła go tak skutecznie, że znalazła się w tekście. Dlaczego? Bo żaden poeta nie uchwyci do końca słowami piękna przemijania, a żadne wzruszające opisy nie zmienią okrutnego aktu w poezję.

Od Autorki

Popołudniowa drzemka

W Domu Czterech Pór Roku panowała kojąca cisza. Wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach delektował się nią paląc kolejnego papierosa. Siedział w pustym pomieszczeniu, gdzie jedynym meblem było proste, drewniane krzesełko ustawione tuż obok parapetu, na którym stała popielniczka. Duże okno wpuszczało do pokoju promienie popołudniowego słońca, które barwiły wszystko na przyjemny pomarańczowo-różowy kolor. Tak, Pokój Lata lubił najbardziej, gdy dopadała go melancholia.

Mężczyzna ubrany był w biały, prosty podkoszulek i wytarte dżinsy. Miał bose stopy. Przyglądał im się uważnie dopalając papierosa. Natłok myśli w jego głowie nieprzyjemnie odbierał mu zdolność skupienia się, a w jego przypadku było to rzadkością. Nie chciał ich słuchać, tysiąca szeptów przypominających mu o wszystkim, co przeżył, albo o tym, co miało dopiero nadejść. Miał wreszcie chwilę dla siebie i zamierzał się nią cieszyć, ile tylko mógł. W końcu czy nie po to zatrzymał czas w tym przedziwnym miejscu, które z założenia winno być jego domem? Aby odpocząć?

Uśmiechnął się sam do siebie wstając powoli, po czym wyszedł przez przeszklone drzwi wprost na łąkę znajdującą się za domem. Podszedł do jedynego drzewa w okolicy. Usiadł pod nim i oparł się plecami o jego pień spoglądając w zadumie przed siebie. Bezkresne połacie zieleni były teraz pięknym kontrastem dla różowego nieba. Pomarańczowa łuna dodawała krajobrazowi posmaku przemijającego szczęścia. Szkoda, że głosy w głowie nie potrafiły napawać się tym widokiem tak, jak on próbował to robić.

Będziesz zdychać w samotności. On dalej na ciebie czeka. Pamiętasz jej oczy? Wszystko stracone! Oddaj jej to szczęście. To tylko dziecko. Sama wiesz, co robić. Oni czekają. Wojska nadchodzą. Aniołowie chcą się spotkać. Dostarczysz zamówienie? Mówiłem, żebyś pamiętał. To nie jej wina, że wdało się zakażenie. Może jeszcze mu się uda? Ćwiczą każdego dnia, ale to na nic. Śmierć przychodzi po każdego. W tym roku powinny być urodzaje. To szaleństwo! Przysięgnij mi tylko to. Ciszej, bo nas usłyszą. Czy tego chcesz, czy nie, ja to zrobię. Mógłbyś pomóc. Możesz śmiało odmówić. Będzie płakać, gdy się o tym dowie. Nawet jeśli się zemści, to nic nie da. Tak, zgwałcono ją, ale żyje. Kiedy to spotkanie? Czy Bóg zna umiar? Jak chcesz, to ja się tym zajmę.

 – Ciszej. – szepnął mężczyzna przymykając na chwilę oczy. – Muszę wreszcie od was odpocząć.

Nie posiadał fizycznego ciała. Miał tylko materialną powłokę, ale sam ją definiował i sam ją tworzył. Jego organizm nie funkcjonował tak, jak powinien. Nie miał potrzeb fizjologicznych, jedzenie było zbędne, a komórki nie namnażały się, ani nie umierały w odwiecznym cyklu. Odpoczynek też był niepotrzebny, tylko… że on wcale nie miał ochoty rezygnować ze snu. Sen był jedynym, co jeszcze czasem dawało mu chwilę wytchnienia.

Klatka piersiowa unosiła się miarowo, głowę oparł delikatnie o chropowatą korę drzewa, myśli rozpierzchły się we wszystkie strony. W jego umyśle nareszcie zapanował spokój.

To było odległe miejsce. Jakiś ciemny pokoik gdzieś na odludziu. Kobieta o długich, brązowych włosach i piwnych oczach siedziała przy drewnianym stole wpatrując się w migoczący płomyk świeczki. Jej twarz wydawała się spokojna, ale oczy zdradzały kłębiące się w jej głowie obawy. Niepewnie sięgnęła po stos leżących z boku kart. Jej dłonie drżały, gdy starała się je dokładnie przetasować. Kilka razy o mało ich nie rozsypała, w końcu dała za wygraną. Schowała je do uszytego dawno temu woreczka i odłożyła na stół. Czekała.

Czas mijał, a każda chwila wydawała jej się nieskończonością. Bała się, bo wiedziała, że nie jest bezpieczna. Rano widziała mężczyznę z jej snów. Był wysokim blondynem o niebieskich oczach i surowym wyrazie twarzy. Jechał na koniu, wydawał się jeszcze bardziej wyniosły i przerażający. Nie przyjrzała mu się uważnie, a przynajmniej nie tak uważnie, jakby tego chciała. Ich oczy spotkały się, gdy kupowała na straganie owoce. Gdy tylko na nią spojrzał wiedziała, że to on. Dreszcz przerażenia wstrząsnął jej ciałem, instynkt kazał odwrócić wzrok, ale… nie potrafiła tego zrobić. To wszystko było jej pisane. Szkoda, że dzień ich spotkania nastał tak szybko.

Drzwi otworzyły się powoli. Nie śpieszył się wchodząc do środka. W nikłym świetle wydawał się jeszcze bardziej surowy i przerażający. Jej serce zamarło, a ciało nie chciało nawet drgnąć. Jaki zresztą sens miałaby ucieczka? Oczywiście mogła próbować, mogła walczyć do samego końca, ale co by to zmieniło? Zamiast tego poddała się całkowicie. Chciała tylko coś powiedzieć, ale zaciśnięte gardło nie pozwoliło jej wydać choćby jednego dźwięku. Podszedł do niej patrząc na nią z pogardą i odrazą, ale też z pragnieniem. Jego oczy należały do zdobywcy, drapieżnika polującego na swoją nową ofiarę. Chyba był zawiedziony, że nie zamierza podjąć walki. Za oknem pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Cichy szum wypełnił pełne wilgoci powietrze, a gdzieś daleko rozległ się huk nadchodzącej burzy. Poza tym, to była wyjątkowo cicha noc. O tym właśnie myślała, o ciszy, o szumie deszczu, chłodzie, jaki mu zawsze towarzyszy. Myślała o czarnym niebie przeszywanym boskim gniewem, gdy darł jej sukienkę. Myślała o strumieniach wzburzonych rzek gnających swymi korytami, gdy dotykał jej ciała. Myślała o upadających pod naporem wiatru drzewach, gdy brutalnie wepchnął w nią swojego twardego członka. Nie krzyczała, nie szarpała się, ale nie potrafiła też powstrzymać płynących łez. W końcu noc była jeszcze całkiem młoda.

Zgwałcił ją, choć jego zdaniem nie był to wcale czyn zły. Odarł ją z człowieczeństwa, ale on uznał jej brak sprzeciwu za przyzwolenie. Denerwował go jej cichy płacz, bo zwycięstwo bez walki było dla niego niewiele wartym. Zasłużyła na karę. Karę za uległość. Zacisnął pięści, ale nie uderzył. Była w końcu kobietą, a on nie zniżyłby się nigdy do uderzenia kobiety. Stosunek to co innego, pomyślał. Zawsze używał słowa „stosunek”. Gdy skończył, odepchnął ją z obrzydzeniem. Była zużyta, jak rzecz i nie miała żadnej wartości dla niego. Ubrał się spokojnie, poprawił starannie włosy, strzepnął wyimaginowane paprochy ze swojego długiego płaszcza. Nie spojrzał na nią ani razu. Dla niego ten pokój był pusty. Był tam tylko on, kilka przedmiotów, jeden śmieć. Wyszedł powoli, dokładnie w takim samym tempie, jak wszedł. Noc była jeszcze młoda, a on wiedział, że prześpi ją spokojnie.

Leżała na ziemi płacząc w ciszy. Czuła ból fizyczny, ale on nie miał większego znaczenia. To, co bolało ją o wiele bardziej, co krwawiło o wiele mocniej, to jej serce. Usiadła opierając się o ścianę, odchyliła głowę i spojrzała w sufit szepcząc:

– Dobry Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, chcę byś zrozumiał. Nie chowam urazy, nie nienawidzę. Wybaczam całym sercem. Dobry Boże, jeśli gdzieś tam jesteś… – Głos jej się załamał, szloch wyrwał z zaciśniętego gardła. Potrzebowała chwili na uspokojenie się, by móc dalej kontynuować. – Dobry Boże, jeśli mnie słyszysz, wiedz, że Ci wybaczam.

Płakała jeszcze długo kuląc się w kącie pokoju. Zimno przenikało jej nagie ciało, rozdarta sukienka wciąż leżała na ziemi. W tym obrazie nie było niczego pięknego. Niebo wcale nad nią nie płakało, szalejąca burza nie była oznaką gniewu Boga, a łzy nie dawały żadnego oczyszczenia. Aniołowie nie okrywali jej swoimi białymi skrzydłami, duchy ziemi nie przysięgały zemsty, a jej drobna postać… Nie, nie tak opisują to zawsze wspaniali poeci i wielcy pisarze. Nikt się nie rozwodził nad jej dramatem, nie ubolewał nad jej losem. Była tylko jedną z wielu płaczących tej nocy kobiet, o których nikt nigdy się nie dowie. Ta myśl bolała ją najbardziej.

Gdy na drugi dzień wywlekli ją z pokoju nagą, nie stawiała oporu tak samo, jak w nocy. Gdy pluli na nią i ją poniżali, akceptowała to i wybaczała. Gdy przywiązali ją do pala i obłożyli chrustem, bała się. Krzyczała z bólu, gdy podłożyli ogień. Mężczyzna przyglądał się temu obojętnie. Nie tak to miało wyglądać, nie tak to sobie wyobrażała. Sny kłamały, nie pokazywały zakończenia. Umierała czując się oszukaną.

Mężczyzna otworzył oczy. Wciąż lekko zaspany przyglądał się polanie. Słońce nie przesunęło się nawet o milimetr. W końcu to on sam je zdefiniował, on sam zawiesił je na niebie w wybranym przez siebie miejscu i on sam zabronił mu odwiecznej wędrówki. Uwielbiał tę porę dnia latem. Gra kolorów, jaka miała wtedy miejsce, zawsze go zachwycała. Cichy śpiew ptaków, powietrze przesycone zmęczeniem walki natury z gorącem. Myślał o tym głośno ziewając. Humor mu dopisywał, szepty ucichły. Tuż obok leżała wielka, czarna jak noc bestia. Spoglądała na mężczyznę pełnym miłości wzrokiem.

– Wiesz dlaczego to zrobiła? – spytał cicho głaszcząc potężny łeb zwierzęcia — Przez całe życie śniła o mężczyźnie, który odwiedzi ją pewnej nocy. Pokochała tego nieznajomego, czekała na niego, choć w jego oczach nigdy nie dostrzegła czułości. Uwierzyła, że odwzajemni jej uczucie, że ta noc będzie aktem miłości. Uwierzyła, bo choć przez chwilę chciała zapomnieć o samotności.

Mężczyzna zamyślił się na chwilę, po czym roześmiał się głośno. Zbyt wiele cierpienia i śmierci widział, by wykrzesać w swoim sercu choć odrobinę współczucia.

– Złego świadka wybrałaś mała wiedźmo – szepnął spoglądając w niebo. – Zapomnę o tobie szybciej, niż on.

Koszalin, 02.2013

Ilustracja: Maya Szymańska