To był długi dzień. Młody mężczyzna siedział na ziemi oparty plecami o drzwi wejściowe. Miał spuchniętą od płaczu twarz, głowa mu pękała, świat wydawał się dziwnie nierealny, w uszach lekko dzwoniło. Pierwsza fala bólu minęła, teraz jej miejsce zastępowało stopniowo otępienie, niedowierzanie. Nie, to nie mogła być prawda. Uśmiechnął się drżącymi wargami. Tak, to na pewno nie jest prawda. Przymknął na chwilę oczy delektując się tą myślą. To wszystko jest tylko jego wymysłem, bo przecież… Chciał coś szepnąć, ale dźwięk, jaki wydobył się z jego ust był niezrozumiały. Musiał odchrząknąć, przełknąć to, co utknęło mu w gardle, a to nie było łatwe. Milczał przez chwilę, nad czymś głęboko się zastanawiał. Znów lekko otworzył usta, ale szybko je zamknął, jakby czegoś się obawiał.
– Umarli – powiedział wreszcie cicho do siebie. Jego własny głos wydał mu się tak obcy, że aż uśmiechnął się pod nosem. Łzy znów popłynęły.
Usnął na chwilę. Zresztą może to wcale nie była taka chwila. Skąd mógł to wiedzieć? Pojmowanie czasu stało się dla niego rzeczą zbyt trudną, by mógł się na niej skupić. Teraz liczyły się tylko dwa fakty. Po pierwsze: cała jego rodzina nie żyła. Po drugie: on żył. Został sam, zupełnie sam w świecie, który wydawało mu się, że całkiem dobrze rozumie. Podniósł się powoli z podłogi, rozejrzał po mieszkaniu pełnym rzeczy, z których jeszcze wczoraj razem korzystali. Zapiekły go nagle oczy, ale nie było już ani jednej łzy, która mogłaby popłynąć. Musiał się napić, uzupełnić płyny, zadbać o więcej łez. Dalej musiał opłakiwać bliskich. Ruszył w stronę kuchni mijając po drodze sypialnię rodziców. W zeszłym miesiącu obchodzili dwudziestopięciolecie pożycia małżeńskiego. Pomimo tylu wspólnie spędzonych lat wciąż bardzo się kochali. No cóż, przynajmniej umarli razem.
Odkręcił kran i zaczął łapczywie pić. W zlewie stał kubek jego młodszego brata. Rodzice zawsze mu powtarzali, żeby zmywał po sobie na bieżąco, ale jedenastolatek ma przecież tyle ciekawszych rzeczy do roboty, tyle tajemnic życia codziennego do odkrycia. Nie ma czasu na takie kwestie, musi uciekać przed codzienną szarością, delektować się swoim naiwnym postrzeganiem świata. To nic takiego, przecież to prawo rządzące dzieciństwem. Rozumiał to, był taki sam w jego wieku. Właśnie dlatego zawsze zmywał za niego. Żeby rodzice nie marudzili. Myśląc o tym zakrztusił się, odskoczył od zlewu, potknął o taboret w rogu i upadł na ziemię. Na chwilę wszystko zniknęło pożarte przez ciemność.
Pierwsze, co dotarło do jego skołowanego umysłu, to ból. Bolało go dosłownie wszystko, ale najbardziej głowa. Czuł się, jakby coś rozsadzało ją od środka. Leżąc dalej na zimnej podłodze zwinął się w kłębek i objął problematyczną część ciała rękoma, ale to tylko pogorszyło sprawę. Szum wody lecącej z odkręconego kranu wydawał się być odgłosem startującego odrzutowca. Nawet na najgorszym kacu, młody mężczyzna nie czuł się tak źle, jak w tej chwili. To był dramat, nie miał nawet siły otworzyć zapuchniętych oczu. Zresztą po co miał je otwierać? Wcale nie miał na to ochoty. Miał ochotę po prostu zniknąć, przestać zwyczajnie istnieć. To była jego ostatnia myśl, nim ponownie otuliła go ciemność.
Szum wody ustał. Przyjął ten fakt z ulgą. Przez chwilę myślał nawet, że to dlatego, że umarł, ale ból temu przeczył. Tak przynajmniej mu mówiono, gdy był mały. Mówiono mu, że gdy umrze, nic już nie będzie go bolało, będzie szczęśliwy i blisko Boga. Nie czuł wcale, by był blisko Stwórcy. On nie, a jego rodzina? Ta myśl pojawiła się tak nagle, że aż wstrzymał na chwilę oddech. Rodzina. Śmierć. Samotność. Przez chwilę o tym zapomniał, przez jedną krótką chwilę, ale to wróciło. Zaczął krzyczeć, krzyczeć ile tylko miał sił w płucach. Jego serce tego właśnie się domagało, ale gdy już nie miał więcej sił i umilkł, wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Znów zalała go pustka, znów wszystko wydało mu się tak nierealne. Otworzył powoli oczy, ale powieki same natychmiast opadły. Leżał tak chwilę, jednak coś nie dawało mu spokoju. Znów zmusił się by spojrzeć na ten niesprawiedliwy świat i przez ułamek sekundy zobaczył coś dziwnego tuż przed sobą. Jakby czyjąś stopę, ale zupełnie przezroczystą. Tylko cień, coś rozmytego, nierealnego. Gdy mrugnął, to coś zniknęło, rozpłynęło się. Poczuł, jak serce zaczyna mu mocniej bić. Pojawiła się dziwna pewność, że już nie jest w tym pustym mieszkaniu sam.
– Jest tu ktoś? – spytał, choć wiedział, że to niemożliwe.
Odpowiedziała mu cisza.
Jęknął próbując się podnieść, ale szybko dał za wygraną. Nagle cały ból, jaki do tej pory czuł, wydał mu się za mały. Powinien bardziej cierpieć, dłużej płakać. Może to by go oczyściło. Może chociaż w taki sposób zmyłby z siebie to potworne poczucie winy. Tak, czuł się winny tego, że żyje.
– Dlaczego? – spytał sam siebie próbując wycisnąć z czerwonych oczu choć jeszcze jedną łzę.
Odpowiedział mu tylko nieustanny szum wody. Wsłuchiwał się w niego przez chwilę, gdy nagle zrozumiał, że w tym szumie rozbrzmiewają słowa.
– Spytaj Boga, dlaczego ci ich zabrał. On wie. Spytaj Boga. On wie.
Zamarł. Przez moment zastanawiał się, czy to wytwór jego skołowanego umysłu, czy może faktycznie… Nie. To niemożliwe.
– Spytaj Boga. Osobiście.
Znowu ten szept. Teraz był już wyraźniejszy, to nie mogło być zwykłe przesłyszenie. Ale skąd mógł dobiegać ten dźwięk? Rozejrzał się dookoła, a przynajmniej spróbował, ale ból głowy skutecznie mu to utrudnił. Wziął głęboki oddech i ponowił próbę. Na niewiele się to zdało. W pomieszczeniu nie było nikogo poza nim.
– Słyszysz mnie, prawda? – spytał głos, jakby sam był zaskoczony faktem, że komukolwiek się to udało.
Chłopak zaśmiał się histerycznie próbując zapanować nad własnymi nerwami. Wmawiał sobie, że to tylko przemęczenie, to tylko jego umysł bronił się przed tym całym szaleństwem, przed świadomością tego, że został całkowicie sam. Wymyślił sobie ten głos, by choć trochę wypełnić pustkę, jaka go otaczała. Tak, to wydawało się całkiem logiczne w zaistniałej sytuacji, a skoro już to zrozumiał, powinno być łatwiej.
Odetchnął głęboko, skupił się, nasłuchiwał chcąc sprawdzić, czy głos jeszcze raz się odezwie, ale w pomieszczeniu panowała cisza. Przyjął ją z ulgą przekręcając się na plecy i przyjmując wygodniejszą pozycję. Na moment prawie uwierzył, że szaleństwo byłoby dla niego teraz prawdziwym wybawieniem. Potem dostrzegł coś kątem oka.
– To niemożliwe. – Wyrzucił z siebie szybko przekręcając się na brzuch i unosząc na łokciach.
Dziwny lęk sprawił, że na moment zupełnie zapomniał o bólu głowy. Tuż nad nim coś się poruszyło. Obserwował to, ale po chwili i tak jakby zupełnie się rozpłynęło.
– Możliwe – odpowiedział mu głos. – Możliwe, jeśli jesteś na granicy.
– Co?
– Słyszysz mnie, bo jesteś na granicy życia. Zaczynasz mnie dostrzegać, bo śmierć zbliża się do ciebie wielkimi krokami. Wtedy zmienia się postrzeganie świata, otwierają się drogi dotąd dla was niedostępne. Gdyby nie to, nie wiedziałbyś nawet, że tu jestem.
Na chwilę zapadła absolutna cisza. To jednak naprawdę było jakieś szaleństwo. Chłopak nie wierzył własnym uszom. Widać jego umysł nie wytrzymał i wreszcie się poddał uciekając w obłęd. Myśląc o tym dał radę podnieść się wreszcie z podłogi. Głowa prawie przestała mu dokuczać, tylko gardło trochę piekło, bo musiał oddychać przez usta. Jeszcze raz uważnie rozejrzał się po kuchni, jeszcze raz przez chwilę dojrzał jakiś dziwny cień. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że widzi w drzwiach jakąś postać. Przerażony krzyknął:
– Kim ty do cholery jesteś?
– Jestem tylko sługą Boga, nie musisz się mnie bać. Jestem Duchem Opiekuńczym.
– Duchem Opiekuńczym? – Zdziwił się.
To wszystko było bez sensu, ale z drugiej strony czy robiło to jakąkolwiek różnicę? Jeśli i tak oszalał, to czy miało znaczenie, że dyskutuje z własnymi majakami?
– Nie wierzę ci – powiedział rozglądając się dookoła i szukając źródła głosu.
– Nie musisz. Niebo mnie tu przysłało. Wezwali mnie jakiś czas temu do siebie i kazali nad tobą czuwać. Z założenia i tak nie powinieneś mnie słyszeć, więc to, czy we mnie wierzysz i tak nie ma znaczenia. Jestem tu, przy tobie i nigdzie nie odejdę, czy zaakceptujesz fakt mojej obecności, czy nie. To bez znaczenia, ja dalej czuwam.
Zapadła cisza. Chłopak nie wiedział, czy powinien coś na to odpowiedzieć. Nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Umysł odmawiał posłuszeństwa i ciągle zatrzymywał się w tym samym punkcie – śmierci jego bliskich.
– Płaczesz? – zapytał tajemniczy głos. – Choć jest już za późno na łzy, bo przecież nie wskrzesisz ich nimi, to jednak dobrze, że je przelewasz. Łzy powinny płynąć w takich chwilach, jeśli niosą choć cień ukojenia. Płacz, jeśli pozwoli ci to przetrwać.
Słysząc to, młody mężczyzna poczuł, jak po policzkach spływają mu jedna za drugą słone łzy. Uśmiechnął się gorzko zasłaniając twarz dłońmi. A był już pewien, że więcej ich z siebie nie wyciśnie.
Słońce zaszło, a niebo skryło się za grubą warstwą chmur. Chłopak, właściwie prawie młody mężczyzna, poszedł do łazienki i wyczyścił nos. Przez chwilę spoglądał na koszyk z kosmetykami jego mamy. Wszystkie myśli naraz uciekły z jego głowy, po prostu stał tak patrząc na kolorowe opakowania kremów, zestawy cieni, pędzelki do makijażu. Wszystko na swoim miejscu. Tak, jak powinno być. Szkoda, że już nikt tego nie doceni. Nagle jego zapuchnięte oczy spojrzały w niewielkie lusterko stojące obok umywalki. Cichy jęk wyrwał się ze ściśniętego gardła. Wyglądał okropnie, oczy ledwie mógł otworzyć, usta miał popękane, na brodzie pozasychała wydzielina z nosa. Był żałosny, wręcz nie mógł na siebie patrzeć. Odkręcił kran i zaczął przemywać twarz zimną wodą. Nawet nie wiedział kiedy, znów zaczął płakać. Po co się mył? Dla kogo? Spróbował się opanować. Powtarzał sobie, że przecież jego bliscy nie chcieli by doprowadził się do takiego stanu z powodu ich śmierci, ale na niewiele się to zdało. Jego bliskich już z nim nie było, a on miał obowiązek pamiętać i…cierpieć.
– To nieprawda. – szepnął mu ktoś do ucha.
Uniósł lekko głowę, by spojrzeć w taflę małego lusterka. Zamarł, gdy zobaczył tuż za sobą nachylającą się nad nim z troską kobietę. Była na oko w wieku jego mamy, tylko miała smutniejsze spojrzenie. Tyle zdołał zauważyć, nim postać zupełnie się rozmyła. Jeszcze chwilę spoglądał w lusterko, ale nic się nie zmieniło. Spróbował uspokoić bicie serca, wziął głębszy oddech zapominając, że z nosa spływają mu krople wody. Poczuł pieczenie, gdy jedna z nich dostała się do jego nosa, gdy wziął głębszy oddech, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Mógł tej kobiety nie widzieć, ale czuł jej obecność coraz wyraźniej. Może jednak oszalał.
– Jesteś tu? – spytał ledwie poruszając ustami.
– Jestem.
Odpowiedź przyszła akurat w momencie, gdy przestał wierzyć, że ją otrzyma. I co teraz? – pomyślał.
Siedział na ziemi. Nogi trzęsły mu się i nie był w stanie dłużej ustać. Nagle poczuł się zmęczony, skołowany, zbyt głupi, by cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć. Głos milczał, jakby wiedział o toczącej się w głębi jego serca wojnie. Zupełnie jakby czekał, co ostatecznie postanowi. Minuty mijały, był tego w pełni świadomy. Powietrze stało się ciężkie, przepełnione wilgocią, pachnące nadchodzącą burzą. To była doskonała pogoda, mroczna, odpowiednia, by dobić jego nadwyrężone nerwy. Znów zaczął płakać nie wiedząc już nawet, czy płacze nad rodziną, czy nad samym sobą.
– To bez znaczenia – odezwał się wreszcie ten dziwny głos. – Łzy płyną i tylko to się liczy. Jesteś silny, bo żeby płakać tak szczerze trzeba być silnym.
Chaos myśli zalał jego mózg powodując bardzo skrajne emocje. Chciał jednocześnie śmiać się i wyć z rozpaczy. Czuł się żałosny, pokonany, opuszczony i nic nie wart. Czuł, że w jakiś niepojęty sposób zawiódł, bo inaczej nie zostałby sam. Czuł wreszcie nienawiść do swoich bliskich za to, że umarli, ale akurat do tego uczucia wcale nie miał ochoty się przyznawać nawet przed samym sobą. Walczył, by je stłamsić, wygnać z serca, ale ono było za silne. Nagle zaślepiła go furia. Był wściekły, tak bardzo wściekły, że nie potrafił zapanować nad drżeniem całego ciała.
– Może nie chcę być silny – powiedział cicho starając się zapanować nad nagłym pragnieniem wykrzyczenia tego na całe gardło. – Może ja wcale nie chcę nawet żyć?!
Nie mówił tego poważnie. Powiedział to, by wyrzucić z siebie choć trochę jadu palącego go od środka. Nawet nie przyszło mu to tak na poważnie do głowy, dlatego tak bardzo się zdziwił, gdy usłyszał w odpowiedzi:
– To, czy będziesz dalej żył, czy nie, zależy tylko od ciebie. Bóg dał ci wolną wolę. Jeśli naprawdę ból jest już nie do zniesienia… Nikt nie będzie miał o to do ciebie żalu.
– Jak to? Przecież…
– Bóg nigdy nie zabronił wam odbierać sobie życia. Dusza jest nieśmiertelna i tylko to ma znaczenie. Żyjąc macie jednak ciała, a biologiczne uwarunkowania każą wam bronić ich za wszelką cenę. Potępienie samobójców wynikało od samego początku z waszych lęków, a nie woli Ojca.
– Chcesz przez to powiedzieć…
Umilkł. To było za łatwe, zbyt wygodne.
– Zaczekaj. Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję…
Ale on już nie słuchał. Nagle wszystko stało się jasne, ból stał się lżejszy. Świadomość, że wcale nie musi się tak dłużej męczyć była jak powiew morskiej bryzy – odświeżyła go, dodała mu energii. Och, właśnie o tym pomyślał, gdy wrócił do pustego domu, tylko bał się że jeśli to zrobi, to nie spotka więcej swoich bliskich, więc na myśleniu miało się skończyć. Jeśli jednak to wszystko było kłamstwem, to dlaczego miał zwlekać z dołączeniem do tych, których kochał najbardziej? Czy w końcu jego miejsce nie było u ich boku?
Bez dalszego namysłu wstał i poszedł do kuchni. Jakiś inny głos błagał, by tego nie robił, ale on już go nie słuchał. Skupił się, na ostrzu noża. To było za proste. Wręcz nieprzyzwoicie proste, pomyślał z szerokim uśmiechem na ustach.
Kobieta będąca Duchem Opiekuńczym stała nad wykrwawiającym się chłopakiem. Tuż obok niej stał jego Anioł Stróż blady, jak ściana.
– Coś ty zrobiła… – szepnął patrząc na ulatujące z ciała życie.
– To już bez znaczenia – odpowiedziała kobieta próbując pochwycić esencje zmierzającej do Nieba duszy.
Już, już prawie ją miała, a przynajmniej tak jej się wydawało. Dusza prześlizgnęła jej się przez palce. Nie dała rady jej utrzymać, nie była w stanie nad nią zapanować. Myślała, że to będzie takie proste… Nagle poczuła, że Anioł odszedł do Nieba. No cóż. Uśmiechnęła się słabo sama do siebie. Teraz na pewno nie miała po co tam wracać.
Pierwsze krople deszczu spadły, gdy zapadł już zmrok. Burza przeszła bokiem, ale nie zabrała ze sobą ulewy. Szum wody spływającej po zimnych szybach wydawał jej się dziwnie urzekający.
– Niebo płacze – szepnęła czując, jak ogarnia ją melancholia. – Hej Boże, płaczesz nad nim, czy nade mną?
Chwilę milczała, jakby czekała na odpowiedź, ale jedyne co słyszała, to nieustanne bębnienie deszczu. Spojrzała na ciało chłopaka otoczone kałużą krwi, przeczesała dłonią krótkie blond włosy i westchnęła cicho.
– Nic mi nie powiesz Boże? No tak, Ty do nas nie mówisz. Mówisz bezpośrednio tylko do tych najlepszych. Podobno z Rekordzistą rozmawiałeś nie raz. Nie przeszkadzało Ci, że zabijał Twoje dzieci? Nie miałeś mu za złe krwi na jego rękach? Mówią, że zabił już tysiące. Podobno wystarczy jego jedno słowo, by oddawali mu posłusznie swoje dusze. Hej Boże, zawiodłam się na Tobie.
Oderwała wzrok od ciała, podeszła powoli do okna. Deszcz dalej padał, woda obmywała świat na jej oczach, ale było jej za mało, by zmyć z tego padołu łez całe to zło, które sprawiało, że jej wiara gniła. Wzięła głęboki oddech chcąc cieszyć się tym wyjątkowym zapachem świeżości, ale zamiast niego poczuła tylko metaliczny zapach krwi.
– Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Skłonić go do samobójstwa, ukraść Ci choć jedną duszę. Sama nie wiem, dlaczego tak tego chciałam, zresztą to już bez znaczenia. Nie udało się. Wiem, że nie mam już po co do Ciebie wracać, dlatego udam się do miejsca, do którego Twój wzrok nie sięga. Słyszałam, że jest tam jeden szczególny sklep, jeden wyjątkowy, gdzie można dostać prawie wszystko. Słyszałam, że to miejsce odwiedza czasem Rekordzista. Chyba cicho liczę na to, że uda mi się go spotkać. O ironio, modlę się o to w duchu do Ciebie – Boga, którego zdradziłam nie wiedząc nawet, czy zdajesz sobie sprawę, że ja w ogóle istnieję. Hej Boże, jaki on jest? Mówią, że jest piękny, piękniejszy od niejednego anioła. Słyszałam też, że jest potężny, że zmusza Cię do słuchania go. Czy to prawda? Ja nawet nie wiem, czy ty naprawdę istniejesz. Ja nawet nie wiem, kim jesteś… kim ja teraz jestem?
Umilkła. Nagle dotarło do niej, że nic już się nie liczy poza pogardą do samej siebie i obezwładniającym poczuciem samotności.
Mężczyzna zamknął z trzaskiem wielką księgę kończąc remanent w jedynym sklepie w Międzystanie. Uśmiechnął się szeroko spoglądając na swojego młodego pomocnika i poprawiając swoje okrągłe okulary na nosie powiedział:
– Możesz iść na zaplecze, na dziś to koniec. Dziękuję ci za pomoc.
– Nie ma za co, w końcu to moja praca – odpowiedział młody chłopak kończąc układać ostatnie przedmioty na zagraconej półce. – Jakbym tego nie robił, to nie mógłbym tu mieszkać, a w sumie żyje mi się tu całkiem dobrze… – mówiąc to niechcący szturchnął jeden z przedmiotów i z obojętną miną przyglądał się, jak ten wpadł na kolejny, a kolejny na następny i tak wszystkie dziwy upchnięte na maleńkiej przestrzeni przewróciły się jeden po drugim. – …choć nie wiem, jak to możliwe w takim bałaganie.
– Jak zwykle szczery i okrutny niczym dziecko. Zostaw to chłopcze, ja to poukładam. Idź odpocząć lepiej.
– Właściwie to nie zamierzałem tego nawet dotykać. Przewróciło się już w moim czasie wolnym – powiedział obojętnie chłopak wychodząc na zaplecze.
Sklepikarz westchnął cicho nie odzywając się jednak ani słowem.
Klamka drgnęła, zamek skrzypnął i zaskoczył. Mahoniowe drzwi powoli uchyliły się, a do pomieszczenia weszła wysoka kobieta w czarnym, skórzanym płaszczu sięgającym ziemi i ciężkich butach okutych metalem. Sklepikarz powitał ją swoim firmowym uśmiechem, po czym spytał:
– Dziś służbowo?
– Nie – odpowiedziała kobieta witając gospodarza skinieniem głowy. – Na dziś to koniec.
Po tych słowach jej ciało zaczęło się powoli i niemal niezauważalnie zmieniać. Włosy stały się z lekko falowanych proste, przybyło jej kilka centymetrów wzrostu i zmieniła się sylwetka na stanowczo bardziej męską. Rysy twarzy wyostrzyły się, piersi zniknęły. Gdy fizyczna przemiana dobiegła końca, przed sprzedawcą stał mężczyzna. Wtedy też przyszła pora na ubranie. Długi płaszcz najpierw ze skórzanego zmienił się w materiałowy, a następnie skrócił do połowy uda. Kryjący się pod nim mundur został zastąpiony przez granatowe dżinsy i lekką bluzę, a buty stały się zwykłymi, męskimi kozakami sięgającymi tuż za kostkę.
– Zatem witaj w moich skromnych progach Al. Co cię do mnie sprowadza?
– Robota – odpowiedział mężczyzna wyjmując z kieszeni płaszcza paczkę papierosów.
– Mówiłeś, że na dziś z nią koniec.
– Ja nigdy nie przestaję pracować. Zawsze, gdy już zaczynam wierzyć, że uda mi się spędzić normalny urlop, ktoś łaskawie wyprowadza mnie z błędu i w ten sposób dowiaduję się, że dalej załatwiam sprawy Nieba. Mniej oficjalnie, bardziej brutalnie, ale jednak. Dziś też wpadłem po coś wyjątkowego.
– Obawiam się, że wszystko, co się znajduje w moim skromnym sklepie jest wyjątkowe. O co dokładnie ci chodzi?
– Nie chodzi mi o nic, co masz mi do zaoferowanie.
Nim Sklepikarz zdołał o cokolwiek jeszcze spytać, do sklepu weszła kobieta jaśniejąca aurą Ducha Opiekuńczego. W tym momencie sytuacja stała się dla niego mniej więcej jasna i by dać o tym znać Al, kiwnął tylko nieznacznie głową spoglądając w stalowe oczy mężczyzny. Ten odpowiedział tym samym wyjmując jednocześnie papierosa z paczki.
– Witam w moim skromnym sklepie – powiedział sprzedawca uśmiechając się grzecznie do nowej klientki. – W czym mogę pomóc?
– Witam. Obawiam się, że nie ma niczego, w czym mógłby mi pan pomóc, bo nie mam panu nic do zaoferowania w ramach zapłaty. – Kobieta zmusiła się, by przywołać na usta choć cień uśmiechu. – Chciałam jedynie choć raz zobaczyć sławny sklep w strefie neutralnej.
– Czym jest kurwa strefa neutralna? – spytał cicho Al, ale Sklepikarz natychmiast zagłuszył jego słowa mówiąc:
– Proszę się zatem nie krępować i oglądać do woli. Jakby było coś, w czym mógłbym pani pomóc, proszę śmiało mówić i nie martwić się ceną.
– Właściwie liczyłam, że spotkam tu dziś kogoś wyjątkowego…
Sama nie wiedziała, po co zaczęła o tym mówić, ale gdy tylko usłyszała swój głos, w jej sercu zrodziła się nadzieja. Spojrzała na stojącego za ladą mężczyznę uśmiechającego się do niej ciepło, ale nie była już w stanie nic więcej dodać. Westchnęła cicho odwracając się powoli w stronę drzwi. Nic tu po niej. Nie miała przecież nawet nic do sprzedania.
– Ta strefa nazywa się Międzystanem. – Usłyszała w tym momencie spokojny, melodyjny głos drugiego mężczyzny. – To nie miejsce dla ciebie. Kogo tu szukasz ?
Zamarła czując, jak ogarnia ją paniczny strach. Jakaś część jej umysłu zaczęła się śmiać. Przecież wiedziała, co ryzykuje i była świadoma, że może ponieść porażkę. Ale myśleć o czymś, a doświadczyć, to dwie różne rzeczy. Boleśnie się o tym przekonała.
– No więc? – Ponaglił ją wysoki mężczyzna odpalając papierosa.
Dopiero teraz mu się przyjrzała. Był przystojny i miał w sobie coś, co przykuwało wzrok, coś, co onieśmielało. Spojrzenie jego stalowych oczu zdawało się przenikać ją na wskroś, a cień zirytowanego uśmiechu błąkający się po jego ustach wcale nie wyglądał uspokajająco. Miała ochotę uciec przed nim, schować się w najgłębszej dziurze, byle tylko już tak na nią nie patrzył. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Nie miała już dokąd się udać. Ta myśl wyrwała ją z dziwnego odrętwienia i pozwoliła wreszcie odpowiedzieć.
– Szukam Rekordzisty.
– A kto to taki? – spytał zdumiony Sklepikarz.
– To ktoś wyjątkowy – odpowiedziała zdziwiona. – Mówią, że jednym słowem nakłania ludzi do oddania swojego życia i kradnie ich dusze, a Bóg nie ma mu tego za złe.
Mężczyźni wymienili pełne sceptycyzmu spojrzenia, ale żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Przez chwilę miała wrażenie, że rozmawiają o czymś ze sobą bez słów, ale bardziej niż to, zaprzątał jej głowę fakt, że nie wiedzieli o kim mówiła.
– Obawiam się, że ktoś wprowadził cię w błąd – odezwał się wreszcie Sklepikarz. – Przykro mi.
– Nikogo takiego nie ma. – Dodał drugi mężczyzna zaciągając się papierosem. – Jestem tego pewien.
Zachciało jej się śmiać. Nagle myśl, że poświęciła wszystko przez głupią plotkę wydała jej się najzabawniejszą rzeczą na świecie. Spojrzała jeszcze raz w te stalowe oczy i nie wytrzymała.
– Dla plotki. – Wydusiła z siebie między kolejnymi atakami śmiechu. – Zdradziłam Boga. Nakłoniłam do samobójstwa duszę, którą mi powierzono pod opiekę. Nawet nie ukradłam jej! Nie dałam rady! Już mnie pewnie ścigają! Nie mam nawet dokąd się udać! Ja…
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie dała już rady. Śmiech przerodził się w płacz, ale nie miała zamiaru wcale wylewać łez, dlatego w porę umilkła. Stało się. Żal w niczym by jej nie pomógł, a jedynie ośmieszył jeszcze bardziej. Zasłoniła na chwilę prawą dłonią oczy, by ci dwaj stojący naprzeciw niej mężczyźni nie zobaczyli zbierających się w kącikach jej oczu łez. Potem usłyszała ciche westchnienie sprzedawcy.
– Wydali już na nią wyrok? – spytał ze szczerym współczuciem.
– Tak. – odpowiedział drugi mężczyzna. – Egzekutorzy zostali już wysłani. Rada Starszych Pierwszego Poziomu mocno naciskała. Jej dusza ma zostać unicestwiona.
– Ale przecież nie ukradła w końcu tamtej duszy.
– Ma być przykładem dla innych. Zresztą mnie nie pytaj, to ich sprawa. Jakby to ode mnie zależało, mogłaby sobie zabrać dusze ich wszystkich i zakopać na krańcu Wszechświata. Nie rozumiem tej całej ochrony, jaką otoczyli ten wybrakowany gatunek.
– Myślałem, że Boża Miłość nie pozwoli na tego typu szafowanie cudzym istnieniem.
– Miał związane ręce. Wejść w posiadanie duszy to nie to samo, co próbować ją wyprowadzić ze Wszechświata. Sprawa prosta i zamknięta, ale mówimy o Bożej Miłości. Dodaj dwa do dwóch i masz powód mojej obecności tutaj.
Przysłuchiwała się tej dziwnej rozmowie z niedowierzaniem. Opuściła prawą dłoń i przyglądała się tym dwóm mężczyznom nie rozumiejąc, o czym właściwie mówią.
– A czy mogę spytać, po co chciałaś ukraść Ludzką Duszę? – Zwrócił się do niej nagle sprzedawca, jednak nim zdała sobie z tego sprawę, odpowiedział już za nią ten drugi.
– Przecież mówię. Chciała ci ją sprzedać.
– To fatalnie. Ludzkich Dusz mam ostatnio w nadmiarze. Właściwie w tym momencie są całkowicie bezwartościowe. Dość tragiczny zwrot akcji, prawda Al? Za nic oddać własne istnienie pod osąd. To smutne.
– Jak to bezwartościowe? – spytała nic już nie rozumiejąc.
– Wszyscy mi je znoszą, albo sami sprzedają. Mam ich tysiące i już na tym etapie nie bardzo wiem, co z nimi zrobić.
– Są najłatwiejsze do pochwycenia, więc trudno się dziwić. – Dodał drugi mężczyzna.
Najłatwiejsze do pochwycenia, powtórzyła w myślach kobieta, po czym coś do niej dotarło.
– Mówili, że czuć od niego krew i że jego oczy widziały już wszystko – szepnęła cicho przyglądając się uważnie Al – To ty jesteś Rekordzistą, prawda?
– Nie. – odpowiedział bez namysłu mężczyzna.
– Ale…
– Nie zajmuję się nakłanianiem nikogo do samobójstwa, a już na pewno nie marnuję swojego cennego czasu na te ludzkie ścierwa. Nie wiem, jakich bzdur się nasłuchałaś, ale niewiele mają one wspólnego z rzeczywistością. Dziwię się też, że nie wiesz, kim jestem. Mimo wszystko, nawet jeśli nie odwiedzasz wyższych poziomów i pracujesz głównie w terenie, to coś winno ci się jednak obić o uszy.
Podczas gdy mężczyzna mówił, z zaplecza wyszedł pomocnik trzymając w dłoni kubek gorącej herbaty. Nie patrząc na nikogo poza Sklepikarzem przywitał się ze wszystkimi:
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. – Wysoki mężczyzna pokłonił się lekko chłopakowi mówiąc – Dawnośmy się nie widzieli.
Słysząc jego głos, chłopak poderwał gwałtownie głowę do góry i z nieskrywaną furią zaczął mówić:
– Spier… – Nim jednak zdołał dokończyć to, co zamierzał przekazać, gwałtownie szarpnął dłonią, w której trzymał kubek i wylał na siebie gorący napój. – Kurwa mać!
– Nieźle. – Pokiwał głową z uznaniem Al. – Całkiem dobrze. Tym razem nie zakląłeś na mój widok, a z powodu herbaty. Zaczynasz nad sobą panować, czy może to tylko niefortunny zbieg okoliczności?
– Idź do diabła – warknął chłopak odstawiając kubek na ladę i szukając czegoś, czym mógłby się wytrzeć. – Przepraszam proszę pana, ale on robi wszystko by mnie sprowokować.
– Coś się stało chłopcze? – Zaniepokoił się Sklepikarz podając chłopakowi ręcznik spod lady. – Jeśli się poparzyłeś to maść…
– Nie, nie trzeba. Przyszedłem powiedzieć, że w szafie coś zaczęło się poruszać i myślę, że lada moment odkryje, jak się z niej wydostać. – Spojrzenie atramentowych oczu przeniosło się na Al. – Mogę cię o coś spytać? Zresztą nie potrzebuję twojego pozwolenia po tym, jak mnie potraktowałeś przy naszym pierwszym spotkaniu…
– Strzeliłem do ciebie tylko z kuszy.
– Zabiję cię, jak nie przestaniesz mi tego przypominać. Powiedz mi dlaczego dziś znowu jesteś facetem? Ostatnio byłeś kobietą.
– Bo nie lubię się ograniczać…
W tym momencie kubek z resztą herbaty poszybowałby w stronę Al, ale nim chłopak zdążył po niego sięgnąć, Sklepikarz z niebywałą szybkością odstawił go na jedną z półek patrząc się przy tym wymownie na Al. Ten widząc wzrok swojego przyjaciela westchnął i wyjaśnił już zupełnie poważnie:
– W Niebie pełnię funkcję Bożego Intelektu, ale gdy kończę pracę staję się przywódcą Drugiej Strony. Nie każdy o tym wie, więc jak zmieniam płeć, to przynajmniej mnie nie mylą. Mężczyzna jest od Drugiej Strony, a kobieta jest Bożym Wysłannikiem. Odpada mi też problem z mówieniem wszystkim, hej jestem po robocie! Jak coś, to nie do mnie, bo mam teraz wolne!
– No dobra. Brzmi rozsądnie, jak na ciebie. Tylko powiedz mi, czy nie wpadłeś, że wystarczy zmienić wygląd, a nie od razu płeć? A zresztą, zawsze byłeś chory, to co ja się w ogóle tym przejmuję.
Gdy tylko padło w rozmowie, że Al jest osławionym Bożym Intelektem, w kobiecie coś nagle pękło. To nie było racjonalne, to nie było nawet z jej strony świadome. Przecież wiedziała, że nie ma dokąd uciec, że została skazana i Nieba zadecydowało o zlikwidowaniu jej. Od samego początku wiedziała, na co się decyduje, znała konsekwencje swojego wyboru. Myślała, że jest na nie gotowa, ale okazało się, że wcale nie chciała przestawać istnieć. Strach wziął górę. Po prostu rzuciła się w stronę drzwi i szarpała za klamkę ile tylko sił miała w rękach, jednak drzwi za nic nie chciały ustąpić. Po długiej chwili przez falę paniki przebiła się jakaś myśl. Cisza. Dopiero teraz dotarło do niej, że w pomieszczeniu zapanowała idealna cisza. Odwróciła się z przerażeniem w stronę mężczyzny zwanego Al.
– Proszę… – szepnęła kuląc się z przerażenia. Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym wreszcie powiedział:
– Tych drzwi nie otworzysz, nieważne jak mocno byś ich nie ciągnęła.
– O Boże…
– Nie wzywaj tu jego imienia, bo się z nim ostatnio pogniewaliśmy. – Al spojrzał na Sklepikarza. – Tyle razy go na herbatkę zapraszaliśmy, a on nigdy nie wpadł się z nami napić.
– Ciekawe czemu? – prychnął chłopak. – Może ma to jakiś związek z tym, co mu powiedziałeś? Jak to szło? Że go upchasz do słoika, podziurawisz wieko i wystawisz na sprzedaż? Też bym tu nie zajrzał, jakbyś mi coś takiego powiedział idioto.
– Chłopcze. – Upomniał swojego pomocnika sprzedawca. – Słoik ma zakrętkę, nie wieko. Wieko może mieć trumna.
– Racja. Przepraszam. – Chłopak spojrzał w stronę wciąż szarpiącej się z drzwiami kobiety – A ty co tak tą klamkę szarpiesz? Jak ją znowu będę musiał naprawiać…
– Otwórzcie te cholerne drzwi!
Kobieta wrzasnęła na całe gardło szarpiąc coraz mocniej za klamkę, gdy nagle ta mocno zazgrzytała i wypadła uderzając z cichym brzękiem o podłogę. Dopiero ten dźwięk zdołał ją odrobinę uspokoić, a przynajmniej zmusić do zapanowania choć odrobinę nad sobą. Zrobiło jej się wstyd. Ona, Duch Opiekuńczy, zachowywała się jak zwykła histeryczka. Naprawdę tylko na tyle było ją stać? Nie potrafiła nawet przyjąć własnego końca z godnością? Już miała przeprosić, gdy usłyszała głos młodego pomocnika.
– Super. Wiedziałem, że tak to się skończy – westchnął chłopak spoglądając w stronę drzwi.
– Co chcecie mi zrobić? – spytała przerażona patrząc na trzech mężczyzn, jak na swoich katów.
– Nic – odparł spokojnie Al. – Jestem w cywilu.
– Więc dlaczego zamknęliście drzwi?
– One się kurwa na zewnątrz otwierają! – wrzasnął chłopak ze wściekłością – To już trzecia klamka w tym tygodniu! Nie wytrzymam tego dłużej!
– Idź na zaplecze – odezwał się uspokajającym tonem Sklepikarz. – Ja się tym chłopcze zajmę.
– Dobrze. – odpowiedział chłopak zupełnie spokojnie, jakby całe nerwy w ułamku sekundy opuściły jego umysł, po czym spokojnie wyszedł zabierając ze sobą kubek z resztką napoju.
– Na zewnątrz? – spytała szeptem kobieta i z cieniem uśmiechu na ustach dodała – O Boże, tak mi wstyd. Przepraszam. Nie sądziłam, że aż tak boję się śmierci.
Uniosła wzrok, by spojrzeć na wysokiego mężczyznę o stalowych oczach. Powiedział, że nic jej nie zrobi, ale dostrzegła prawdę w jego twarzy. Nie teraz, ale za chwilę. Jeśli nie dziś, to jutro, ale dopadnie ją i wymierzy karę, więc po co to przeciągać? Już chciała mu powiedzieć, że jest gotowa, że choć bardzo się boi, to nie będzie uciekać, ale nim wydobyła z siebie jakiekolwiek słowo, było już za późno. Nawet nie zauważyła kiedy wbił jej dłoń w klatkę piersiową. Kolejne, co do niej dotarło, to wszechogarniający ból, a potem ciemność. Nic więcej.
Al siedział spokojnie na pniu złamanego drzewa w świecie, który od dawna nie miał styczności z żadną cywilizacją. Delikatny wiatr wiał znad oceanu skrytego za pobliskim wzgórzem, wrzaski morskich ptaków zagłuszały melodię, jaką nucił pod nosem. W ręku trzymał niewielką kulę jaśniejącą białą poświatą lekko przyprószoną błękitem. W jej wnętrzu znajdowała się esencja duszy Ducha Opiekuńczego – kobiety, którą niecały kwadrans temu skazano oficjalnie na całkowite i ostateczne unicestwienie.
– Powinienem cię rozerwać na strzępy, zniszczyć twoją samoświadomość i zmienić w czysty ładunek mocy, ale masz szczęście. Ktoś z Nieba się za tobą wstawił. Ktoś, kto będzie musiał teraz wymyślić, co ma z tobą zrobić, ale to już nie mój problem, prawda?
Kula zajaśniała, esencja poruszyła się wewnątrz kryształowego pojemnika. Świadomość kobiety żyła, rejestrowała wszystko dookoła i odczuwała ogromną ulgę wiedząc, że udało jej się umknąć przeznaczeniu. Cieszyła się… jeszcze. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie szepcząc:
– Gdzieś daleko wieje wiatr poruszający setkami ciał zwisających z drzew zapomnianej puszczy. Ciała już gniją i ptaki wydziobują im oczy, a ja palę papierosa, pieprzę się z własnymi myślami i rozdaję karty na dwie kupki, bo dziś gram z Bogiem w pokera. Szkoda tylko, że znowu się spóźnia na pierwsze rozdanie. Widać boi się, że spytam go o ciebie.
Umilkł. Pozwolił, by uśmiech zniknął na dobre zastąpiony błogą obojętnością. Spojrzał na trzymaną w dłoni kulę. Nie powiedział nic. Ukrył ją w niedużym pojemniku, a potem szczelnie zamknął. W końcu to nie był jego problem. Od takich spraw była Boży Intelekt, nie on. Kiedy jednak zegar w Niebie wybije dziewiątą rano i oznajmi początek nowego dnia pracy… No cóż. Ktoś będzie musiał wyjaśnić, jak to się stało, że zupełnie nieprzygotowana dusza została obwołana Duchem Opiekuńczym na polecenie osób, którym nie wolno podejmować takich decyzji, przy braku wiedzy tych, którzy winni za takie awanse odpowiadać… Ale to dopiero jutro. Dopiero jutro.