fbpx

Robota wykonana

Są rzeczy, które muszą być zrobione. Nie zawsze da się to zrobić czysto. W takich chwilach wcale nie liczy się to, jak bardzo ubrudzą się przy tym ręce, ale czyje ręce zdecydujemy się w tym celu poświęcić.

Od Autorki

Robota wykonana

To była jedna z tych zatęchłych dziur, gdzie alkohol smakuje jak szczyny, a obsługa przyprawia o mdłości. Klientela też nie była zbyt wybredna. Szuje spod ciemnej gwiazdy, zawszeni, niedomyci, cuchnący, wulgarni, plujący na podłogę, szczający pod siebie tuż przed momentem, gdy zsuną się bezwładnie pod stoły. Dookoła szczury i karaluchy. Tak, to był jeden z TYCH lokali, gdzie nikt, komu życie nie zbrzydło, nie próbował się nawet zapuszczać.

Młody mężczyzna wszedł do środka, rozejrzał się dookoła, a potem z niezachwianą pewnością siebie podszedł do marnej imitacji szynkwasu. Aż się uśmiechnął, gdy zobaczył łysego brodacza o brzuchu większym niż reszta ciała. No tak, kogo innego mógłby się spodziewać? W takich miejscach karczmarze zawsze są grubi i nieprzyjemni, a ich żony cycaste i paskudne. Cholera jasna, to wszystko było, jak z jakiejś taniej książki przygodowej. On, przystojny młodzieniec drobnej wręcz postury, o anielskiej twarzy i czerwonych lokach. Umyty, zadbany, wręcz wypielęgnowany i zniewieściały w porównaniu z trzodą dookoła. Wchodzi przez pomyłkę do lokalu, nieporadnie się rozgląda, a potem otwiera usta, by onieśmielić wszystkich swoją elokwencją. Jest traktowany, jak śmieć, ktoś łapie kelnerkę za tyłek, on obnaża miecz, by ratować niewiastę, a potem ląduje w łajnie na tyłach wyrzucony, jak worek zepsutych kartofli. Tak to chyba zawsze wygląda, w tych wszystkich historiach dla młodych dam, które jeszcze nic o życiu nie wiedzą. Na pewno jednak nie jest tak w życiu. No bo przecież który zniewieściały kretyn włazi do speluny i nie spieprza już widząc pierwszą grupę pijących? Kto też, będąc przy zdrowych zmysłach, broniłby honoru kurwy podającej tanie szczyny? W normalnym życiu takie rzeczy się nie zdarzają i tyle. A miecz obnaża się na pewno nie w celu pomachania nim przed bandą rozjuszonych wieprzy.

– Czego. – Bardziej stwierdził niż spytał obsługujący tego wieczoru grubas.

– Nie podoba mi się twój ton kutasie – warknął młody mężczyzna sięgając po skórzany mieszek pełen pieniędzy i rzucając go niedbale przed siebie.

– Chuj mnie to…

Barman urwał w połowie widząc, jak mieszek ląduje na brudnej ladzie, a ze środka wysypuje się najwyższy nominał, jakiego w tym lokalu nikt nawet na oczy nie widział od dobrych paru lat. Grubas oblizał spierzchnięte z podniecenia usta, odchrząknął i odezwał się głosem tak słodkim, że aż mdliło:

– Jak mogę szanownemu panu służyć? Co podać?

– Każ wyszorować mi pokój na piętrze, najlepszy jaki macie. Podaj mi coś, co nie smakuje, jak twoje szczyny, a gdy udam się do siebie, wyślij mi najlepszą kurwę, jaka tu obsługuje. Ma wyglądać, jasne? Nie jak prosiak na rożnie. Nie interesuje mnie, czy to będzie twoja pracownica, czy ściągniesz ją z miasta. Jak dla mnie może to być nawet twoja córka, zapłacę drugie tyle, jeśli będę zadowolony.

– Oczywiście! Oczywiście! Stara chodź tu! Mamy dżentelmena w naszych skromnych progach…

Młodzieniec odwrócił się twarzą w stronę sali i nie słuchał już wrzasków grubasa. Tak wyglądało życie. Żadnej rycerskości, żadnego honoru, po prostu pieniądze. I siła. Tak, siła zdecydowanie się przydawała, gdy chciało się mieć pieniądze. Wygląd za to nie świadczył wcale o dobroci serca. Małe dzieci okłamywano wmawiając im, że piękni ludzie są wybrani przez Boga. Bóg nikogo nie wybierał. Bóg miał swoje problemy i to, co działo się na tym padole łez wcale go nie interesowało. Młodzieniec szybko pojął tę brutalną prawdę, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało. Właściwie to podobała mu się ta przewrotność rzeczywistości, te chwile, gdy wszyscy w zdziwieniu odkrywają, że piękna młoda matka kwiczy, jak zarzynane prosię po nocach, a dżentelmen w najlepszym stroju, jest nikim więcej, jak sadystą i potworem.

Wypił coś, co było podłe, ale pewnie i tak niezłe w porównaniu z regularnie podawanym tam trunkiem. Potem rzucił kilka monet w tłum, by patrzeć, jak się dla nich zabijają, a gdy już go to znudziło poszedł do swojego pokoju. Tam czekała na niego najmłodsza córka właściciela. Aż roześmiał się, gdy mu powiedziała, kim jest. To właśnie było prawdziwe życie. To właśnie byli upodleni ludzie. Uwielbiał to, naprawdę uwielbiał. Delektował się tą myślą siedząc wygodnie na krzesełku i patrząc, jak młoda dziewczyna robi, co może z jego przyrodzeniem, choć nic jej zbytnio nie wychodzi.

– Dziewica? – spytał z rozbawieniem.

– Tak. – wyjąkała czerwieniąc się.

Doskonale, pomyślał. Zapamięta tę noc do końca życia.

Obudził się w południe z potwornym kacem. Głowa mu pękała, w ustach miał pustynię, a żołądek skręcał mu się na wszystkie możliwe sposoby. Co on do cholery wczoraj robił? Zdezorientowany rozejrzał się po pomieszczeniu. Zaczęły do niego wracać echa wczorajszej nocy. 

– Jesteś tu? – spytał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział.

Poszła sobie. To dobrze, nie miał ochoty oglądać jej z rana. Po tym, jak się z nią obszedł, raczej nie wyglądałaby dobrze, a on nie miał ochoty zaczynać dnia od patrzenia na zapuchnięte od łez oczy.

Zszedł na obiad ubrany w najlepsze ciuchy, jakie wziął ze sobą. Po drodze minął żonę właściciela, która na kolanach szorowała krew idioty próbującego zajść go w nocy i okraść podrzynając mu wcześniej gardło. No cóż. Przynajmniej ciało szybko sprzątnęli i nikt nie zadawał zbędnych pytań. Pieniądze, pomyślał z rozbawieniem patrząc, jak wszyscy kłaniali mu się w pas, a właściciel, którego córkę tak sumiennie zerżnął, spoglądał na niego ze szczerym uwielbieniem w oczach. Pieniądze, powtórzył w myślach wiedząc aż za dobrze, że każdy z tych śmieci ma swoją cenę. Dokładnie w chwili, gdy ta niezbyt głęboka refleksja wypełniła jego umysł, do speluny weszła żebraczka. Przyjrzał jej się uważnie. Cuchnęła ulicą, ale buźkę miała całkiem znośną. Ciało wychudzone i drobne. Pewnie liczyła sobie nie więcej niż trzynaście lat. Och, to będzie zabawne.

Dziewczyna niepewnie weszła do lokalu prosząc o kawałek suchego chleba. Właściciel już szedł w jej kierunku, by się jej jak najszybciej pozbyć. Dokładnie w tym samym momencie z zaplecza wyszła jego córka. Miała wyraźne problemu z chodzeniem i twarz faktycznie zapuchniętą wciąż od łez. W świetle dnia dopiero rzucało się w oczy, jak mało jest atrakcyjna. Młodzieniec skrzywił się na jej widok, ale dziewczyna i tak tego nie zobaczyła. Była zbyt zajęta patrzeniem się na podłogę i pozwalaniem, by trawił ją wstyd. Pewnie aż za dobrze wiedziała, że ubiegła noc nie zmieni w jej życiu nic, ale pewnie też nie przeszkadzało jej to wczoraj śnić na jawie, gdy posuwał ją od tyłu, by nie musieć patrzeć na jej twarz…

Potrząsnął głową próbując pozbyć się zbędnych myśli i skupić na tym, co miał zrobić.

– Ej, mała. Chcesz jeść? – spytał z okrutnym uśmiechem na twarzy.

Córka właściciela upuściła tacę słysząc jego ton. Lepiej. Jak dobrze to rozegra, to będzie mógł niebawem opuścić tę norę. 

– Szlachetny panie, jestem bardzo głodna – powiedziała żebraczka z nadzieją w oczach i niemal rzucając mu się do nóg.

Dzieciak, pomyślał niechętnie. Można było o nim wiele powiedzieć, ale takich… preferencji na pewno nie miał. Będzie musiał to załatwić inaczej.

– Każdy ma coś do zaoferowania. Ty też – oznajmił dość głośno, by córka właściciela wyraźnie go usłyszała.

Dziewczyna upuściła tacę i bez słowa wybiegła płacząc donośnie. Doskonale.

– Panie? – spytała niepewnie żebraczka.

Spojrzał na nią, jakby dopiero zauważył ze zdziwieniem, że wciąż przy nim stoi i nie zniknęła magicznie po mało wyrafinowanej ucieczce tamtej.

– Co do… A tak. – Zmarszczył nos po czym odsunął się od dziewczyny. – Mam nadzieję, że nie jesteś zawszona.

– Panie?

– Przynajmniej jesteś dość głupia. To ułatwi sprawę.

Rzucił kilka monet każąc nakarmić żebraczkę, ale dodał też, by podano jej posiłek na zewnątrz. Jej smród odbierał mu apetyt. Nikt nie śmiał się oczywiście sprzeciwić.

Żebraczka siedziała pod drzewem i jadła nadgniłe jabłka czekając, aż ktoś przyniesie jej miskę zupy. Tym kimś okazała się córka właściciela.

– Zjesz i wynocha! – wrzasnęła drżącymi dłońmi podając naczynie i tylko resztką siły woli powstrzymując się przed rzuceniem go na ziemię.

Żebraczka wzięła szybko miskę i zaczęła chlipać zupę, niczym zdziczałe zwierzę.

– Jesteś obrzydliwa – syknęła córka właściciela.

Żebraczka zaśmiała się piskliwie i wulgarnie, po czym rzuciła w tamtą zepsutym jabłkiem.

– Przestań mówić do mnie, jak do psa kurwo.

– Nie jestem kurwą! – krzyknęła starsza dziewczyna. – Jestem córką właściciela! Idź sobie, ale już, bo cię zbiję.

– Bo cię zbiję… – przedrzeźniała żebraczka. – Patrz, jak się boję. Ledwie chodzisz, tak cię wczoraj zerżnął. Słyszałam twoje kwiczenie aż w stodole świnko. Dobrze ci było? Co, myślałaś, że cię weźmie ze sobą na białym rumaku do ślicznego zamku?

– Zamknij się! Ja…

– Kwik kwik wieprzku!

Córka właściciela, czerwona na twarzy ze wstydu, odwróciła się na pięcie i uciekła zasłaniając uszy dłońmi, by nie słyszeć wyzwisk wykrzykiwanych przez tamtą.

Noc nadeszła szybko. Młodzieniec kazał sobie znów przyprowadzić córkę właściciela. Tym razem nie wypił jednak tak dużo i nie był ani trochę zadowolony z tego, co tamta robiła. Po godzinie męczenia się uznał, że załatwi sprawę szybciej, jeśli sam się tym zajmie. Odesłał tamtą wiedząc doskonale, jakim to będzie dla niej ciosem. Zbrukana, zużyta niczym rzecz, a potem wyrzucona. Doskonale. W końcu o to w tym wszystkim chodziło.

Drugi dzień powitał bez bólu głowy ani nudności. Już samo to wprawiło go w całkiem znośny humor. Teraz jeszcze tylko zostało mu dopilnować, by wszystkie sprawy zostały domknięte i będzie mógł wreszcie wrócić do siebie. Nie przeszkadzało mu bezmyślne trwonienie pieniędzy, ale naprawdę miał już dość smrodu okolicy. Przywykł mimo wszystko do trochę… lepszych warunków.

Posiłek podała mu córka właściciela. Nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. W południe, gdy kończył już jeść, do środka znów weszła żebraczka. Była zapuchnięta i posiniaczona. O mało nie wybuchł śmiechem, ale na szczęście w porę się opanował. Jeśli wcześniej miał choćby cień wątpliwości czy plan się powiódł, to teraz wiedział to już na pewno. Mógł wracać do siebie.

– Co ci się stało? – spytał żebraczkę tylko po to, by dopełnić formalności.

– Pobito mnie panie – odpowiedziała tamta przybierając możliwie najbardziej żałosną minę, na jaką tylko było ją stać.

– Kto? – spytał obojętnie.

– Ja ją zbiłam. – powiedziała córka właściciela, a łzy bezsilności spłynęły jej po policzkach. – Ja ją zbiłam dziś rano.

– Czemu?

– Bo próbowała tu wleźć brudna i znów żebrać, a ja tyle, co wymyłam podłogę.

Przytaknął dojadając ostatni kawałek chleba.

– Zrozumiałe – odpowiedział zadowolony z siebie. – Czym ją biłaś?

Zaskoczona przez chwilę nie odpowiedziała, ale gdy ponaglił ją ruchem głowy, wyznała szczerze:

– Ręką.

– Następnym razem weź sobie chociaż jakiś drewniany wałek. Nie będzie cię później ręka tak bolała.

– Tak panie – odpowiedziała dziwnie głucho, jakby nie mogła uwierzyć, że cała ta rozmowa naprawdę ma miejsce.

– Świetnie! Grunt to być wydajnym. – Zamyślił się, po czym kazał jej podejść bliżej i wcisnął jej w dłoń pieniądze. – Wyszoruj mi ją porządnie i ubierz jakoś. Znam kogoś, komu się spodoba.

Przez chwilę przyglądała się trzymanym monetom. Młodzieniec wiedział, że to ostatnia próba. Po chwili zacisnęła dłoń i bez słowa skinęła. No i po sprawie, pomyślał zadowolony z siebie.  Kilka godzin później wsiadł na konia uprzednio sadzając w swoim siodle względnie czystą żebraczkę. Pomachał córce właściciela z rozbawienie, po czym ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Dziewczyna patrzyła, jak odjeżdża obojętnie. Widząc jej pusty wzrok zagwizdał z zadowoleniem. Poszło łatwiej niż się spodziewał.

Jechali przez gęsty las, powoli, jakby chcieli cieszyć się widokami. Byli już dość daleko od speluny, w której niedawno gościli. On gościł, ona tylko… wegetowała tuż obok. Siedziała teraz przed nim, umyta, ubrana, potulna niczym baranek. Nie mówiła nic. Zastanawiał się, jak długo cała ta farsa potrwa, ale uznał, że nie będzie pytał, a przynajmniej nie w tym momencie. Myśląc o tym ujrzał przed sobą niewielką polanę. To miejsce było stworzone do postoju. Trawa, krzewy, niski kamień, strumyk. Doskonale. To nie mógł być przypadek. Zatrzymał konia, zsiadł z niego, po czym odgarniając włosy z twarzy odwrócił się w stronę żebraczki i spytał:

– Jak wyszło? Trochę improwizowałem, ale ogólnie efekt taki, jaki chciałaś.

– Panie? – spytała zdziwiona dziewczyna.

Na chwilę zapadła cisza. Młodzieniec przyglądał jej się uważnie, po czym bez słowa podszedł do strumyka i przepłukał twarz. Podszedł do żebraczki, pomógł jej zsiąść z konia, po czym dalej bacznie jej się przyglądając spytał:

– Jak oceniasz całość? Moim zdaniem poszło szybko. Nie lubię być brutalny wobec kobiet, ale wiedziałem, że to zadziała najszybciej i da pożądane rezultaty…

Umilkł, gdy usłyszał cichy szelest dobiegający zza pobliskiego drzewa. Błyskawicznie odwrócił się w stronę źródła dźwięku tylko po to, by zobaczyć wyłaniającego się zza niego mężczyznę o białych, długich włosach i ubranego całego na biało.

– Al jest u Bożej Miłości – powiedział tamten nie kryjąc rozbawienia, po czym dodał – Przykro mi, że muszę cię rozczarować.

Młodzieniec spojrzał ze zdziwieniem na żebraczkę, po czym w jego oczach pojawiła się iskierki zrozumienia i bez zbędnych słów podszedł do dziewczyny delikatnie ujmując ją za ramiona. Wystraszyła się, ale nie próbowała uciekać. Odwrócił ją delikatnie plecami do siebie a twarzą do nieznajomego, a potem powiedział tylko:

– Przepraszam. Mój błąd.

Po tych słowach skręcił jej błyskawicznie kark. Bezwładne ciało osunęło się na ziemię.

– Airo nie mów o tym Al, dobra?  – Poprosił młodzieniec zwracając się do mężczyzny. – Nie będę miał życia, jak się o tym dowie.

Białowłosy uśmiechnął się wrednie, po czym zupełnie zignorował usłyszane słowa i powiedział tylko:

– Ktoś tu mówił, że nie lubi używać przemocy wobec kobiet.

Młodzieniec westchnął ciężko, po czym przeczesał włosy palcami prawej dłoni oznajmiając:

– To nie przemoc. To niemal bezbolesne skręcenie karku, nic więcej. Uratowałem ją właśnie od życia pełnego głodu, poniżenia i kompletnego zezwierzęcenia. Można nawet śmiało powiedzieć, że ocaliłem jej człowieczeństwo. Myślę, że gdyby mogła, jeszcze by mi podziękowała za to. Oczywiście jakby już przestała się tak bardzo dziwić…

– Nie śmiem nawet się z tobą spierać w tej kwestii, Karmazyn. Ty tu jesteś specjalistą od upadlania żyjących.

Karmazyn skrzywił się z niezadowoleniem słysząc ten przytyk, ale ostatecznie nie skomentował go w żaden sposób. Zamiast tego odciągnął ciało dziewczyny na bok, po chwili namysłu przerzucił je przez siodło, przywiązał, by nie spadło, a potem doczepił do niego woreczek pieniędzy. Strzelił konia w zad, by popędził prosto do speluny. Swoją drogą szkoda, że nie zobaczy walki o brzęczący mieszek…

– Może i nie załatwiłem spraw tak, jak ciocia by tego chciała, ale w ogólnym rozrachunku osiągnąłem wyznaczony mi cel. Dziewczyna po tym wszystkim na pewno straci „dobre serce” do innych i… – powiedział odwracając się w stronę Airo.

– Muszę ci przypominać, że Boży Intelekt wcale nie jest twoją ciotką? – spytał Airo.

– Teraz nie rozmawiamy o tym, a o mojej tajnej misji.

– W takim razie nie mnie o to powinieneś pytać. Od oceny jest Al, nie ja.

– Świetnie – warknął Karmazyn wyjmując ukrytego w niedużej sakiewce papierosa i zapalając go szybko. – A ona raczy się pojawić, czy mam ci zdać raport i przekażesz go w dogodnym dla cioci momencie?

– Nie sądzę, by jakiekolwiek zdawanie raportu miało większy sens. Wie o wszystkim, co robiłeś. Inaczej by mnie tu nie było.

– Więc powinna też wiedzieć, że dziewczyna nie była w moim guście i nie czerpałem z tego żadnej przyjemności, a orgazm był wynikiem czystego, mechanicznego doprowadzenia spraw do końca.

– Nie wiem, czy pomieszczę całe to współczucie do twojej osoby w moim małym serduszku. Pozwól, że nie będę nawet próbował – Airo uśmiechnął się chłodno i już chciał coś dodać, gdy Karmazyn wszedł mu w słowo pytając:

– Ty też wszystkich podglądasz, tak jak ciotka?

– Nie mam takich możliwości ani mój umysł nie jest w stanie dokonać tak złożonych i mnogich operacji jednocześnie. Poza tym to nie jest twoja ciotka.

– A jakbyś mógł, to robiłbyś to?

– Nie sądzę.

Karmazyn zaciągnął się papierosem, po czym spytał jeszcze:

– Myślisz, że to u niej jakiś fetysz?

Airo nic na to nie odpowiedział, ale zaczął się rozglądać, a tuż po nim zaczął też to robić Karmazyn. Gdy po kilku sekundach dokładnego skanowania okolicy nic się nie stało, spojrzeli na siebie.

– Też miałeś wrażenie, że zaraz pojawi się z dupy i spyta, o jakie fetysze chodzi? – spytał Karmazyn strzepując popiół z papierosa.

– Tak – odpowiedział sztywno Airo, po czym dodał wreszcie to, po co w ogóle się z w tym świecie pojawił – Dziękuję w imieniu Al za zajęcie się sprawą.

Już chciał odejść, gdy usłyszał coś, co zmusiło go do zatrzymania się w miejscu:

– Ty nie uprawiasz seksu, prawda? Tak jak ciotka.

Białowłosy zmierzył go chłodnym spojrzeniem mówiąc:

– Zgadza się.

– Zawsze mnie to fascynuje. W sensie, sam wiesz… jesteś mężczyzną. Nie masz potrzeb?

Airo przez chwilę miał wyraz twarzy kogoś, kogo czeka żmudny proces wyjaśniania oczywistych kwestii, na który nie ma ani trochę ochoty. Właściwie nie ma tak bardzo ochoty, że aż odwraca się ponownie szykując do zniknięcia.

– No poczekaj! To nie jest pytanie prześmiewcze! Pytam szczerze!

Westchnął ciężko, ale ostatecznie spojrzał na młodzieńca i zaczął mówić:

– Zgadza się. Nie posiadam żadnych potrzeb. Nie czuję popędu.

– Nie staje ci?

– Nie musi. Nie jestem już istotą fizyczną. Tak samo, jak twoja wcale nie ciotka, posiadam materialną powłokę, która nie jest moim pierwotnym ciałem i nie została stworzona w celu prokreacji.

– No nie jest też stworzona w celu jedzenia albo picia, a ciotka organizuje regularnie pikniki. Czyli może jeść i pić, a ty możesz kogoś posunąć.

– Mogę, ale nie czuję takiej potrzeby. Wracamy do sedna sprawy. Moje ciało nie wytwarza hormonów, a bez nic nie czuję pociągu seksualnego.

– Nie rozumiem cię…

– Mogę cię wykastrować, żebyś to zrozumiał lepiej.

Karmazyn odruchowo osłonił rękoma krocze i odskoczył od białowłosego najdalej, jak tylko mógł.

– Jesteś chory. Jak ciotka.

– Ona nie jest twoją ciotką – odpowiedział Airo znikając szybko w odwiecznym mroku portalu nim ten kretyn postanowi spytać o coś jeszcze.

Będąc zawieszonym w nicości, Airo nie potrafił nie uśmiechnąć się sam do siebie. Wbrew wszelkiej logice całkiem polubił tego gnojka. Mimo wszystko był dobry w tym, co robił. Dużo też pomagała świadomość jego przeznaczenia. Al, czy raczej Boży Intelekt, nigdy nie brała pod swoje skrzydła nikogo, względem kogo nie miała określonego planu. Jeśli chodziło o jej plan co do Karmazyna… No cóż. Powiedzmy, że nie bez powodu pozwalała mu się teraz bawić. Ta zabawa miała swoją cenę, którą gnojkowi przyjdzie pewnego dnia zapłacić. A skoro już był myślami przy Al…

– To co z tymi fetyszami? – Usłyszał melodyjny głos kobiety, która pojawiła się tuż obok niego z papierosem w dłoni.

Airo pokręcił lekko głową. Wiedział, że to będzie pierwsze, o co go spyta.