Ten tekst jest wszystkim, czego przez lata sukcesywnie pozbywałam się z własnej twórczości. Jest poetycko naiwny, pełen pięknych słów, których wypowiadające się postacie na pewno by nie użyły, ma przewidywalny „zaskakujący” zwrot akcji, a wszyscy są romantycznie przepełnieni uczuciami i emocjami. No i najgorsza sprawa – opowiada o miłości. W pierwszym odruchu miałam go usunąć, ale uznałam, że ostatecznie nie mogę powiedzieć, że jest źle napisany. Nie pasuje mi jego treść, ale to coś zupełnie innego.
Od Autorki
Wspaniała historia
Leżał pod drzewem, korona zielonych liści szeleściła cicho poruszana podmuchami delikatnego wiatru. Niebo było szare, ale powoli się przejaśniało. Myślał, że będzie dziś padać, ale jednak się pomylił. Pomylił się w tak wielu kwestiach…
Pozwolił swoim myślom swobodnie płynąć. Obrazy przesuwały się jeden po drugim, wracały wspomnienia, które myślał, że utracił już na zawsze. Nagle wszystko nabrało kolorów, stało się bardziej wyraźne. Niezwiązane ze sobą sceny powoli zaczęły układać się w logiczną całość, całość składającą się na jego historię miłości. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek pokocha tak mocno? Nie on sam, nie jeszcze kilka lat temu, gdy jego łoże ogrzewała każda chętna. Potem poznał zwykłą dziewczynę, a jego świat stanął na głowie.
Poznał ją w gospodzie, podawała mu kufel. Nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, była jedną z wielu, taką samą, jak wszystkie inne. Nie miała dla niego znaczenia, do momentu, gdy nie obudził się pewnego dnia tuż koło niej. Nie pamiętał, jak dostał się do tamtej stodoły, nie był pewien nawet, czy z gospody wyszedł o własnych siłach, ale był pewien jednego. Świat wirował, żołądek odmawiał posłuszeństwa, w ustach miał pustynię, a każdy dźwięk wydawał się potężnym hukiem. Otworzył oczy i promienie słońca przebijające się przez deski, jak ostre igły, wbiły się głęboko w jego mózg. Odwrócił wzrok i wtedy ją zobaczył. Leżała naga, oświetlona w ten wyjątkowy sposób, w jaki maluje się anioły na tych pięknych obrazach. Jej nagie ciało kuliło się od porannego chłodu, twarz wydawała się wręcz dziecinnie niewinna, a włosy koloru zboża falami zakrywały jej ramiona. Koloru zboża…? Gdy tylko tak pomyślał, wiedział, że jest z nim coś nie tak. Pchany potrzebą fizjologiczną wyszedł zostawiając ją zupełnie samą.
Drugi raz spotkał ją na rynku. Kupowała warzywa, ich wzrok się spotkał, ona odwróciła twarz zawstydzona. Nie miał nic lepszego do roboty, a potem jakoś tak samo wyszło.
Nie pamiętał, kiedy dotarło do niego, że ją pokochał, ale gdy już to zrozumiał, poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dzień wyjazdu był dniem pełnym bólu. Płakała i szlochała, błagała go na kolanach by został. Ale on nie mógł tego zrobić. Był żołnierzem. Tłumaczył jej to cierpliwie, głaskał po głowie, uspokajał. Krzyczała, rzucała wszystkim, co wpadło w jej ręce, oskarżała go o kłamstwo, o uwiedzenie. On przez cały czas był spokojny. Nie potrafił się na nią denerwować, bolało go serce, gdy widział jej cierpienie. Po ataku furii nadeszła znów kolej na prośby. Prosiła więc, by zdezerterował, by z nią uciekł, by wybudował jej dom i dał dziecko. Ale on nie mógł i tego zrobić. Był dowódcą, a dowódcy nie dezerterują, nawet dla miłości. Jakim był głupcem! Gdyby mógł cofnąć czas, nie zawahałby się ani chwili, ale wtedy kierował się obowiązkiem, poczuciem odpowiedzialności za życie swoich podkomendnych. Tak, był za nich odpowiedzialny, nie mógłby im tego zrobić.
W dzień jego wyjazdu nie przyszła się z nim pożegnać. Czekał i zwlekał, jak długo tylko mógł, ale ona się nie pojawiła. Wreszcie wydał rozkaz wymarszu. Tego dnia serce omal mu nie pękło.
Pił, by o niej nie myśleć. Pił całymi tygodniami, doprowadzał się do takiego stanu, że jego właśni żołnierze patrzyli na niego z obrzydzeniem. Miał to gdzieś. Jego miłość umierała, a może raczej to on umierał z miłości i tylko to się dla niego liczyło. Och, z uśmiechem wspominał ten czas. Jakim był głupcem, by w nią wątpić?
Jak przez mgłę pamiętał wizyty swojego dawnego przyjaciela, który potem został jednym z łuczników w jego wojsku. Nawet teraz, gdy wszystko stało się świeższe, te fragmenty pozostały niewyraźne. Pojedyncze, urywane sceny, jak go kąpał, albo przebierał, jak go golił, czy zmuszał do jedzenia. Potem zniknął na jakiś czas. Był pewien, że i on miał go dość. Zawodził wszystkich, którzy byli mu bliscy. Pił jeszcze więcej, w końcu musiał tak wiele zapomnieć.
Zmusili go do wytrzeźwienia, podetkali pod nos list. Nie był w stanie go odczytać, więc jego przyjaciel to zrobił. Wrócił? Dlaczego? Potem dowiedział się, że pognał do dziewczyny, poprosił o list dla dowódcy, przekonał, by mu wybaczyła. To było, jak cud. Czytał raz po raz drobne litery tak piękne wypisane na zwykłej kartce papieru. Kto by pomyślał, że prosta, wiejska dziewczyna, będzie potrafiła tak pięknie pisać! A i zdania, choć proste, były tak piękne, że dech mu w piersiach zapierało. Chęć do życia wróciła natychmiast. Gdyby nie to, że jego wybranka pisała sama o wadze jego rangi, czynów, o konieczności dawania przykładu, jeszcze tego samego dnia ruszyłby do niej. Obowiązek jednak musiał zostać wypełniony. Obydwoje to rozumieli.
Wymieniali listy, dziesiątki listów, a on pamiętał treść każdego z nich. Jak wiele o niej nie wiedział w dniu wyjazdu! Była taka wrażliwa, odpowiedzialna, czuła. Z jej słów biła wręcz miłość, oddanie, wierność. Patrząc na siebie jej oczami, widział ideał, do którego było mu tak daleko. Postanowił się zmienić, dorosnąć do jej oczekiwań. Każdego dnia chciał być lepszy, wspanialszy, taki, jakim ona go widziała. Żołnierze widzieli to, doceniali nawet jeśli wiedzieli, że to nie dla nich. Byli jednak pewni jego, jego jako dowódcy. Wierzyli w jego oddanie, w jego osądy i decyzje. Życie w koszarach stało się prostsze. Wszyscy pracowali ciężko, ale stali się sobie bliżsi, byli bardziej jak rodzina. A może tylko on tak to widział? W każdym razie nie dostrzegał potem w ich oczach takiej pogardy, nie widział w nich zwątpienia. Do samego końca pozostali mu wierni.
Te listy. Pamiętał treść każdego z nich, pamiętał każde słowo, każde przelane na kartkę marzenie. On też miał marzenia. Pragnął ją odnaleźć, pragnął powrócić, założyć z nią dom, stworzyć rodzinę, odejść z wojska. Tylko ostatnia bitwa, a potem wszystko się ułoży.
– Przyjacielu – szepnął zwracając się do łucznika. – Dziękuję, że towarzyszyłeś mi w tej ostatniej dla mnie wojnie.
– To był zaszczyt – odpowiedział łucznik pochylając się nad dowódcą.
– Myślałem, że dam radę wrócić, zająć się nią, ale chyba mi się nie uda. Czy jest ze mną bardzo źle?
– Bardzo. – Łucznik z trudem powstrzymywał łzy, ale dowódca uśmiechnął się tylko, jakby nie chodziło o niego, po czym dodał:
– Spełnisz moją ostatnią prośbę?
– Oczywiście – powiedział łucznik.
– Daj jej to – szepnął dowódca podając przyjacielowi rodowy sygnet. – Niech to sprzeda i żyje beze mnie. Niech o mnie pamięta. Choć tyle mogę jej dać. Przyrzekasz?
– Tak. Przyrzekam. Odnajdę ją i dam jej to.
Dowódca uśmiechnął się, spojrzał na wystającą z jego torsu strzałę, a potem westchnął cicho.
– Dziękuję – powiedział już bezgłośnie i skonał chwilę później.
Łucznik czuł, jak łzy spływają mu po policzkach, jak drży w środku, jak serce mu pęka. Najdelikatniej, jak tylko potrafił, zamknął oczy swojego przyjaciela i dowódcy, złożył dłonie na piersi, włożył w nie wyszczerbiony miecz. Otarł łzy, ale te wciąż płynęły.
– Przepraszam. – Załkał. – Tak bardzo cię przepraszam.
I powtarzał to, jak mantrę, gdy wsuwał mu na palec, jego rodowy sygnet.
Usłyszał szelest za sobą, ale nic go to nie obchodziło.
– Dlaczego?
Słysząc głos młodego żołnierza odwrócił się powoli, wziął głęboki oddech i choć trochę nad sobą zapanował. Wiedział, że tamten nic nie zrozumie, ale sam rozumiał też jego prawo do oburzenia. Czy powinien się tłumaczyć?
– Dlaczego nie spełniasz jego ostatniej prośby? – warknął trzęsąc się ze złości młody żołnierz. – To jego ostatnie życzenie!
Łucznik stał spokojnie. Milczał, ale w oczach tego drugiego dostrzegł nieustępliwość. Był już tak bardzo zmęczony, że postanowił to po prostu zakończyć i raz jeden wyznać całą prawdę.
– Nie mogę spełnić jego prośby. – Zaczął cicho. – Jak mógłbym? Ona nie żyje, więc jak mam zawieść jej ten sygnet, opowiedzieć o dzielnych czynach dowódcy? Jak mam to zrobić?
Tamten stracił zupełnie rezon. Wpatrywał się w łucznika z otwartymi ustami nie wiedząc, co powinien na to odpowiedzieć. To był szok, nie tego się spodziewał. Wreszcie jednak zaczął myśleć, zaczął analizować i coś, jakaś myśl, jakaś wątpliwość pojawiła się w jego głowie.
– Skąd możesz być tego pewien? – spytał. – Wszyscy wiedzą o listach. Przychodziły regularnie. Sam zanosiłem jeden nie dalej, jak wczoraj.
– Wiem. – westchnął łucznik. – Wiem, bo sam go napisałem.
To był szok, kolejny tego dnia.
– Co? – Tylko tyle był w stanie z siebie wyrzucić.
– Ja go napisałem. Ja napisałem wszystkie te listy, każdy jeden. Ja je też odbierałem i czytałem. Nie rozumiesz? Potrzebował ich, by żyć. Wmówił sobie miłość, a ja dałem mu tę miłość. Bez tego wszyscy byśmy zginęli. Poprowadziłby nas na śmierć, złożył na ołtarzu własnej goryczy…
– Nie! – wrzasnął młodszy. – Łżesz!
Oskarżył, ale tak naprawdę wiedział, że łucznik mówi prawdę.
– Nie proszę cię o zrozumienie. Tamtego dnia, gdy pojechałem ją znaleźć, nie dotarłem wcale do jej wioski. Pojechałem do pobliskiego miasteczka i kupiłem zapas tuszu i papieru.
– Skoro ty pisałeś, to trudno, ale nie możesz wiedzieć, że ona nie żyje.
Na te słowa łucznik zaśmiał się gorzko.
– Mogę – powiedział cicho. – Nie rozumiesz? Powstrzymywała go, namawiała by został. On nie chciał, rozumiał swoje obowiązki, ale serce coraz głośniej się przeciw nim burzyło. Musiałem mieć pewność, że wymaszeruje, że nie zostawi nas na pastwę losu, że nie umrzemy, bo nasz dowódca wolał się pieprzyć z wieśniaczką. Sam zabiłem ją w dzień naszego wymarszu…
Młody żołnierz patrzył z niedowierzaniem na łucznika. To wszystko wydawało się takie obce, nie do pojęcia. Pomaszerowali, wygrali, ich dowódca skonał. To potrafił zrozumieć, ale potem wszystko było, jak sen. Jak najgorszy koszmar. Jego umysł bronił się przed tą prawdą, bronił się najmocniej, jak mógł. Potem wzrok padł na ciało ukochanego dowódcy, na strzałę, na….
– Zabiłeś też jego – powiedział przerażony.
– Tak. Strzeliłem do niego, gdy bitwa dobiegła końca – wyznał z bólem łucznik. – Żył miłością, która nie istniała. Chciał po tej bitwie zdezerterować, uciec do swojej ukochanej, nim wyślą go na południowy front. Jak myślisz, co by się stało, gdybym go nie zabił? Jego świat by runął, marzenia obróciłyby się w pył, a serce pękło. Stoczyłby się, a świat zapomniał o nim. Dzięki mnie, będzie żył wiecznie.
– Doniosę na ciebie – warknął młody żołnierz. – Powiem wszystkim, stracą cię morderco.
– Rób, jak uważasz za słuszne – odpowiedział łucznik. – Pewnego dnia zrozumiesz, że dzięki mnie żyjesz. Opowiadałeś nie raz o swojej młodej żonie, o córeczce. Pewnego dnia, gdy będziesz patrzył, jak dorasta, zrozumiesz, że jesteś mi za to wdzięczny.
– Nigdy! – wrzasnął odwracając się na pięcie i idąc w stronę ocalałych żołnierzy.
Świst, a potem odgłos wybijanego z płuc powietrza. Charkot. Łucznik potrzebował chwili, by zrozumieć, co się stało. Młody żołnierz stał w miejscu, z jego pleców wystawał bełt. Po chwili osunął się na kolana, a potem padł bez życia. Łucznik patrzył na to z przerażeniem, aż w końcu zrozumiał, co się stało. Gdy to do niego dotarło, odwrócił się natychmiast i zobaczył jednego z najstarszych kuszników z ich oddziału.
– Słyszałem wszystko – powiedział tamten spokojnie. – Dobrze postąpiłeś. Nic nie mów, ja się wszystkim zajmę.
I zajął się. Bez słowa prośby, bez słowa wyjaśnienia zajął się wszystkim. Dowódcę pochowano z zaszczytami mu należnymi. W rzeczach młodego żołnierza znaleziono groty do strzał, takie same, jak te, którymi zabito dowódcę. Odkryto, że to była jego sprawka. W wewnętrznej kieszeni jego spodni znaleziono monety przeciwnej armii. Jego ciało wrzucono do rowu, pozwolony, by gniło na widoku, by dzikie zwierzęta rozciągnęły szczątki. Tak kończą zdrajcy. I tylko jedna osoba zapłakała nad jego duszą. Tylko jedna osoba błagała o wybaczenia powtarzając:
– To niesprawiedliwe, tak bardzo niesprawiedliwe.
Nie było w tym jednak skruchy, ani cienia poczucia winy. Tylko żal, ogromny, potworny żal, bo to nie tak powinna się skończyć wspaniała historia.
lipiec 2013 r. – sierpień 2020 r., Koszalin